W TopNewsach pisaliśmy o zatrzymaniu Moniki B. spod Łukowa (woj. lubelskie). Prokuratura zarzuciła jej fizycznie i psychicznie ze szczególnym okrucieństwem nad swoją obecnie 9-letniej córką. Koszmar dziewczynki miał trwać od końca lutego 2017 r. aż do stycznia.
"Doprowadzała do kontaktu skóry dziecka w obrębie twarzy i karku z (...) płynną substancją toksyczną o cechach drażniących/żrących, powodując rozległe zmiany skórne" - informowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie Agnieszka Kępka.
Prokuratura nie podała, jaka to była substancja. Doprowadziła jednak do trwałego uszkodzenia buzi dziecka, która dodatkowo straciła część prawego ucha. "Doszło do trwałego, istotnego zeszpecenia dziecka, zaburzającego normalne społeczne funkcjonowanie człowieka i spełnianie adekwatnych do kolejnych etapów życia ról społecznych" – podawała lubelska policja.
Kobieta przez lata prowadziła różnego rodzaju licytacje i zbiórki internetowe, na których błagała o pomoc dla córki (i rzeczywiście mogły iść na leczenie, ale ran, które prawdopodobnie sama zadawała).
Np. na portalu siepomaga.pl internauci wpłacili ponad 200 tys. złotych. Fundacja zajmująca się stroną wstrzymała zbiórkę i zabezpieczyła pieniądze. Tłumaczy, że matka "została zweryfikowana na podstawie wiarygodnej dokumentacji medycznej od lekarzy specjalistów".
Portal O2.pl ustalił, że już wcześniej Monika B. miała dopuszczać się oszustw i wyłudzeń, a w zeszłym roku toczyło się wobec niej postępowanie dotyczące właśnie leczenia córki.
"Wiązało się to z faktem, iż córka 43-latki miała wyjechać na turnus rehabilitacyjny do Francji. Całość tego leczenia miała pokrywać fundacja. Kobieta pobrała zaliczkę w wysokości 40 tys. złotych, ale nie stawiła się z córką na ten turnus. Cel nie został zrealizowany – przekazał nadkomisarz Andrzej Fijołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.
"Super Ekspress" podjechał z kamerą do rodzinnego domu Julki. Dziennikarze zastali tam ojca, który teraz sam opiekuje się córką i zupełnie nie wierzy w winę żony. Pan Marian zapewnia, że jakby coś się takiego działo, to "już dawno by zauważył".
W życiu nie uwierzę, że ona mogła coś zrobić takiego. Przecież bym coś zauważył i zareagował. Julcia też by powiedziała, to mądre dziecko jest. Kochane. Przecież by coś na badaniach wcześniej wyszło. Ona od 2. roku życia choruje. To przyszło nagle, nie wiadomo skąd. Kochamy ją bardzo, zabawki jej robię. Kucyki nawet ma swoje, uwielbia konie, prowadzam ją na nich
Dodał też, że w zeszłym roku Julka była przesłuchiwana przez psychologa (pewnie w związku ze wspomnianym turnusem) i żadna z tych rzeczy nie wyszła na jaw. "Pytali się czy mama robi ci jakąś krzywdę. Dziecko zeznało, że nieprawda" – mówił ojciec dziewczynki.
W zasadzie tylko on na razie staje po stronie Moniki B. W materiale "SE" wypowiada się krewny ojca, który twierdzi, że "Ona nie robi, tylko z tego dziecka żyje" i życzył jej wysokiego wyroku. "Polsat News" rozmawiał też z sąsiadami, którzy wspominali, że matka trzymała córkę na dystans. "Jak dziewczynka chciała do mnie iść, do ona ją odepchnęła i zabrała. Bała się, żeby dziewczynka czegoś nie powiedziała" – przyznał mieszkaniec.
Przez lata nikt nie wiedział, co tak naprawdę dolega Julce - stale miała nowe bąble i blizny na twarzy. Specjaliści podejrzewali, że choruje na pęcherzycę. Dopiero jeden biegły odkrył szokującą prawdę. "Stwierdził, że zmiany bliznowe na ciele dziewczynki nie pasują do żadnych znanych chorób skórnych" – dowiedziało się Polsat News.
Monika B. nie przyznaje się do winy, a prokuratura nie ujawnia złożonych przez nią wyjaśnień. Kolejne 3 miesiące spędzi w areszcie, ale za zarzucany czyn grozi jej nawet 20 lat więzienia.