58-letnia Monika Woroniecka poniosła straszną śmierć na autostradzie w USA. Jej rodzina tego widoku nie zapomni do końca życia – czytamy w New York Post. W sobotę 6 kwietnia po południu kobieta jechała z mężem Robertem na kemping, niedaleko ich domu na Long Island. Mężczyzna prowadził dużego pick-upa, który ciągnął przyczepę kempingową.
To w niej jechała 58-letnia lekarka. Samochód z przyczepą gnał autostradą, gdy nagle podmuch wiatru otworzył drzwi do przyczepy. Pani Monika próbowała je zamknąć, daremnie walcząc z oporem powietrza.
Wypadła z przyczepy na oczach męża, ściskając w dłoni klamkę do drzwi. Motocykliści, którzy byli świadkami tragedii, relacjonowali, że Polka uderzyła głową o asfalt, a obrażenia okazały się śmiertelne. – Załoga karetki pogotowia przetransportowała ranną do szpitala, gdzie kobieta zmarła wskutek odniesionych obrażeń – przekazała policja stanu Nowy Jork. Służby wyjaśniają okoliczności tragicznego wypadku.
Według "Daily Mail" lekarka miała dwie córki: Helenę i Aleksandrę. Obydwie są studentkami. Jak relacjonują media, Polka uwielbiała podróżować, spacerować i spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi.
Wychowała się w Polsce, ale to w USA osiadła. Pracowała tam od ponad 20 lat jako lekarz pediatra. Leczyła przede wszystkim dzieci Polaków mieszkających w stanie Nowy Jork. Miała swoją renomę, mali pacjenci z rodzicami przyjeżdżali do niej z całej okolicy.