Graficzka została zwolniona po dwóch dniach pracy w agencji reklamowej. Okazało się, że musiała korzystać z aplikacji, której wcześniej na znała i najwyraźniej nikt tego nie zweryfikował na rozmowie rekrutacyjnej. Nie wyrabiała się z pracą, jak bardziej doświadczony pracownik, więc szef ją zwolnił przy wszystkich... uczestnikach czatu grupowego. Po tym, jak udostępniła zdjęcia rozmowy, zapowiedział, że ją pozwie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Na wstępie warto zaznaczyć, że nie wiemy, jak było naprawdę i mamy tylko kilka screenów bulwersującej rozmowy. Jednak nawet te parę wiadomości wystarczy, by wyrobić sobie jakieś zdanie. I rozkręcić aferę, która dotarła do przynajmniej półtora miliona osób.
Zatrudnili graficzkę, choć wiedzieli, że zna się na innym programie. Została zwolniona w chamski sposób na czacie grupowym
Kobieta, która w zeszłym roku skończyła studia graficzne w Warszawie (na Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych) z wyróżnieniem i ma niemal dwuletnie doświadczenie jako grafik, przyszła do nowej pracy.
Musiała tam jednak nauczyć się korzystać z programu Corel, bo go wcześniej nie znała. I nikt jej o tym nie wspomniał na rozmowie rekrutacyjnej. Miała jednak zapewniać, że zna inne środowisko graficzne (firmy Adobe - tej od Photoshopa), ale przy zatrudnianiu nikt nie widział w tym problemu.
Stąd też nie wyrabiała się z robotą tak, jak bardziej doświadczony kolega. Gdy szef to odkrył, był zaskoczony i od razu ją zwolnił w sposób pokazany na screenie niżej. Stwierdził, że "chyba pani żartuje". "To dziękuję, do widzenia, ja nie płacę za naukę" – oznajmił.
Potem jeszcze dodał, że "ręce opadają" i zapytał retorycznie, czy "firma powinna płacić za naukę programu?". I nie pisał tego na prywatnej rozmowie, ale na czacie grupowym Skype'a, na którym było 29 osób. I robił to chyba celowo, bo zwrócono mu na to uwagę.
Graficzka starała się wyjaśnić sytuację i przypomniała, że mówiła, że korzysta z programów firmy Adobe, ale i tak ją zatrudniono, więc jest "zdziwiona" tą sytuacją. Właściciel firmy też był i odburknął jej jeszcze "do widzenia" i żeby podała numer konta, to "przelew pójdzie do pani za tą edukację".
Na tym się jeszcze nie skończyło. Zwolniona stwierdziła, że były już szef wykazał się nikłym szacunkiem do drugiej osoby i brakiem profesjonalizmu. "Życzę pani tyle profesjonalizmu, ile ja mam i będzie pani w innym miejscu. Tego naprawdę nie musi mnie uczyć nikt..." – stwierdził.
"Najwyższy stopień buraczanej agencji na rynku". Internauci komentują, a szef chce pozwać graficzkę
Poniżona graficzka postanowiła opublikować te wiadomości, by pokazać, jak została potraktowana. "Chciałam się tylko podzielić moim złym doświadczeniem i pokazać, że szacunek musi iść z dwóch stron, a nie tylko z jednej" – napisała i apelowała, by nie dawać złej opinii agencji.
Sprawa jest szeroko dyskutowana w internecie i praktycznie wszyscy stają po jej stronie. Ekspert od social mediów, Wojtek Kardyś napisał, że "to jest przykład takiego januszerstwa, buraczanego biznesu, że aż mnie zatkało".
Wyjaśnił, że nowi pracownicy w firmie powinni zostać objęci "parasolem" i zostać odpowiednio wdrożenie na swoje stanowiska. Poza tym, według niego, nie można od kogoś wymagać minimalnej jakości grafik, ale przede wszystkim jakościowej pracy.
"Nie zwalnia się za takie rzeczy jak poniżej, a najważniejsze, nie przez Skype. To już jest najwyższy stopień buraczanej agencji na rynku. Nie wiem (jeszcze) kim jest ta osoba, która zwalnia, ale to idealny przykład anty-lidera, anty-szefa i anty-człowieka. Jak można kogokolwiek zwolnić w taki sposób?! To mi się nie mieści w głowie?!" – napisał Kardyś.
Jakby tego było mało, szef postanowił skierować sprawę do prawnika. Pomimo tego, że nigdzie nie napisała nazwy agencji, internauci ją wyśledzili i zaczęli wystawiać jej negatywne opinie w internecie.
"Właściciel firmy do mnie napisał, że skieruje moje screeny do ich kancelarii prawnej. Że mają teraz hejt na firmę przeze mnie, a ja nawet nie podałam nazwy firmy oraz napisałam samą prawdę, by pokazać to, jak się traktuje pracownika" – napisała na X.
Internauci doradzają jej, by nie dała się zastraszyć, bo sama nie ujawniła żadnych nazwisk czy danych firmy, nie miała umowy o poufności, a sama rozmowa miała miejsce na czacie grupowym.
Wysłaliśmy w tej sprawie pytania do firmy. Czekamy na odpowiedź.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.