Dzisiejsze dane GUS o wzroście wynagrodzeń Polaków mogą wydawać się sensacyjne. Takiego wzrostu zarobków nie było od 16 lat. W rozmowie z Top Newsami komentuje te wyniki prof. Witold Orłowski, ekonomista, były rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula, związany też ze Szkołą Biznesu Politechniki Warszawskiej i PwC.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w styczniu 2024 roku wykazało wzrost nominalny o 12,8 proc. w stosunku do stycznia 2023 r., osiągając poziom 7768,35 zł brutto.
Jeśli uwzględnimy inflację (w styczniu wyniosła 3,9 proc. rok do roku), to wyjdzie na to, że "realny wzrost przeciętnego wynagrodzenia sięgnął aż około 8,6 proc.". "Wyborcza" zauważa, że to najwyższy wynik od 16 lat, czyli od kwietnia 2008 r.
Czytaj także:
O te dane GUS pytamy profesora Witolda Orłowskiego. – To dobrze i źle. Dobrze, że rosną płace, to napędza wzrost gospodarczy – tłumaczy ekspert w rozmowie z Top Newsami.
Zła strona tej wiadomości – zdaniem ekonomisty – to ludzkie oczekiwania i wyrażający się w nich brak wiary w zapewnienia Adama Glapińskiego o poskromieniu drożyzny.
– Wysoki, dwucyfrowy wzrost oznacza, że ludzie nie wierzą w to, co mówi szef NBP Adam Glapiński i żądają tak dużych podwyżek. To źle wróży walce z inflacją w przyszłości – ocenia Orłowski.
Czy zatem to ludzie wymuszają na pracodawcach tak duże podwyżki? – A sądzi pan, że dawaliby je tak sami z siebie? Wzrost o prawie 13 proc. oznacza, że obecny poziom inflacji jest nie do utrzymania. W usługach ceny rosły o 8 proc. – stwierdza nasz rozmówca.
Jak te dane mają się zatem do powszechnego wrażenia o ludzkich nastrojach, wyrażających się na przykład w sondach ulicznych?
Generalnie częste jest to, że Polacy narzekają na drożyznę w sklepach, że na nic ich nie stać, tymczasem okazuje się, że dane są twarde i powinny wpływać na poprawę nastrojów. Dlaczego zatem, skoro jest tak dobrze, to jest tak źle?
– Ludzie przyzwyczaili się do wysokiej drożyzny w czasach PiS i nie wierzą w zapewnienia o zbiciu inflacji. Poza tym zawsze mają tendencje do narzekania, nawet jeśli realnie ich płace mocno rosną – podsumowuje prof. Witold Orłowski w rozmowie z Top Newsami.
Kaźmierczak: to wynik agresywnego wzrostu płacy minimalnej
Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezary Kaźmierczak dodaje w rozmowie z Top Newsami, że tak wysoki wzrost zarobków to efekt agresywnego podwyższenia płacy minimalnej.
– To zupełnie niemiarodajne. I nie dotyczy do 70 proc. Polski, bo przecież nikt tyle nie zarabia w Warszawie, ile wynosi płaca minimalna. Sam jestem jej przeciwnikiem. Ale wpływa to na pozostałe 30 proc. kraju. Polacy będą pracować w szarej strefie – ocenia.
– Dlaczego? Polacy mają tendencje do kombinowania, mają to w genach. To efekt życia pod okupacją, czy nawet w czasie zaborów. A poza tym: Polacy od zawsze lubią narzekać, stąd być może wrażenie, że jest im trudno przez drożyznę. Dostawać czy nawet płacić pieniądze pod stołem to, ich zdaniem, nic złego – dodaje Cezary Kaźmierczak.