Nie, tej zbrodni nie da się tak po prostu puścić w niepamięć. W październiku w Gdyni został zamordowany 6-letni Olek, a oprawcą miał okazał się jego ojciec Grzegorz Borys. Przynajmniej takie były do tej pory podejrzenia, gdyż śledztwo nadal trwa. Teraz media dotarły do nowych okoliczności śmierci chłopca.
Reklama.
Reklama.
O tej zbrodni było głośno pod koniec ubiegłego roku. 20 października w jednym z gdyńskich mieszkań znaleziono ciało 6-letniego Olka, który znalazła jego mama. Jak się okazało, chłopiec został zamordowany, a o popełnienie zbrodni podejrzewano 44-letniego wojskowego, Grzegorza Borysa.
Sprawa Grzegorza Borysa z Gdyni. Nowe okoliczności śmierci 6-letniego Olka
Jak donosi "Fakt", światło dzienne ujrzały nowe okoliczności śmierci 6-letniego chłopca. Okazało się, że kiedy doszło do zbrodni, rodzice chłopca nie mieszkali razem, a kilkuletni młodzieniec był jedynie u ojca na noc.
Informator tabloidu donosi, że w małżeństwie Karoliny i Grzegorza od dłuższego czasu nie układało się najlepiej. Zakochani byli właśnie w trakcie rozwodu, a partnerka Borysa kilka tygodni przed zabójstwem wyprowadziła się do rodziców.
"Zamieszkała tam z dziećmi. Karolina i Grzegorz później jeszcze przez jakiś czas próbowali ratować małżeństwo. Grzegorz zamieszkał nawet z żoną u jej rodziców, ale to niczego nie poprawiło. On musiał się stamtąd wyprowadzić" – zdradza źródło "Faktu". Jak się okazało, zakochani na dobre rozstali się już przed wakacjami ubiegłego roku. Karolina wraz z dziećmi mieszkała u swoich rodziców, z kolei 44-letni mężczyzna zajmował mieszkanie w Gdyni przy ulicy Górniczej.
"Mimo rozstania rodziców Olek często bywał u ojca. Zostawał na tak zwane nocowanie. Mama zawsze dawała mu telefon komórkowy, by mieć z nim kontakt. Tak było i wtedy, tego strasznego 20 października. Olek miał przy sobie telefon. Nocował akurat u ojca" – donosi "Faktowi" znajomy rodziny.
"Dzwoniła do Olka, ale chłopiec nie odbierał. Wtedy pojechała do mieszkania"
"Jego mama, z mieszkania swoich rodziców pojechała do pracy. Próbowała się skontaktować z synem, ale ten nie odbierał. Telefonu nie odbierał też od niej Grzegorz. Wtedy zaniepokojona zwolniła się z pracy, by pojechać do mieszkania przy ul. Górniczej" – twierdzi informator.
"Potem już wszystko wiecie, znalazła ciało synka, już nic nie mogła mu pomóc, a Grześka nie było w tym mieszkaniu" – podsumował.
Przypomnijmy, że śledztwo ws. Grzegorza Borysa nadal trwa. Mężczyzna po długim czasie poszukiwań został odnaleziony w okolicach zbiornika wodnego Lepusz niedaleko Źródła Marii w Gdyni. Prokuratura poinformowała, że bezpośrednią przyczyną śmierci mężczyzny było utonięcie, ale na jego ciele znaleziono obrażenia.
– W trakcie sekcji ujawniono na przedramionach, udach oraz na szyi płytkie powierzchowne rany cięte charakterystyczne dla osób, podejmujących próby samobójczej. Na skroniach ujawniono też dwie rany od postrzału z broni pneumatycznej, prawdopodobnie na sprężony gaz, ale te obrażenie nie mają żadnego związku ze śmiercią – mówiła w rozmowie z "Faktem" prok. Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.