Władysław Kozakiewicz to legendarny polski tyczkarz, a także polityk. Znów jest o nim głośno za sprawą słabego żartu na Gali Mistrzów Sportu. Ponad 40 lat temu również wywołał kontrowersje na igrzyskach w Moskwie. Jego słynny gest przeszedł do historii.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Legendarny sportowiec w 1980 roku zdobył złoto w skoku o tyczce i pobił rekord świata. Pokonał równocześnie swojego głównego rywala - Konstantina Wołkowa z ZSRR. Sympatyzująca z nim publika hałasowała w czasie występu Polaka. Pokazał im, co o tym myśli wykonując obraźliwy gest w stronę trybun, który był transmitowany na całym świecie.
– Wychodzi Francuz - gwizdy, wychodzi Polak -gwizdy. Gwizdy narastały w rytmie rozbiegu. Od tych gwizdów podskoczyła mi adrenalina. Ta adrenalina, te gwizdy, ta wściekłość, wszystko się we mnie wymieszało. Skakałem jak w transie. W sumie publiczność mi pomogła. Dołożyli mi tymi gwizdami z osiem centymetrów. A jak przeskoczyłem te 5,75 m, to mi się ręka tak jakoś sama zgięła w łokciu... – wspominał po latach.
Teraz o Kozakiewiczu jest znów głośno - nie z powodu gestu, ale żartu. Opowiedział go przy wręczaniu nagrody dla Piotra Żyły. Publiczność aż na chwilę zamilkła, a w internecie wylała się na niego fala krytyki. Dlaczego? Wystarczy posłuchać dowcipu.
Co teraz robi Władysław Kozakiewicz. Jest na emeryturze i gotuje obiady dla swojej żony
Po igrzyskach w Moskwie Kozakiewicz stał się bohaterem narodowym, ale parę lat później uznano go za "zdrajcę". Wszystko przez to, że w 1985 roku nie wrócił z zawodów w RFN do PRL. Nie było to wtedy wcale takie dziwne.
– Wielu wtedy nie wracało, ale rzeczywiście to ze mnie chciano zrobić zdrajcę i banitę. Mówili, że wszystko miałem w kraju, ale przecież było dokładnie odwrotnie – gdy wyjechałem na zawody wszystko mi zabrali. To do czego miałem wracać? – mówił w wywiadzie.
Po zdobyciu niemieckiego obywatelstwa, wiele razy reprezentował naszych zachodnich sąsiadów. Po zakończeniu kariery sportowej pracował jako trener, a potem nauczyciel WF-u w gimnazjum. Następnie wrócił do Polski, by spróbować sił w polityce.
W latach 1998–2002 był radnym w Gdyni, mandat zdobył z listy Akcji Wyborczej Solidarność. W 2011 roku starał się dostać do Sejmu z listy PSL, a w 2019 r. do europarlamentu i polskiego Senatu z ramienia KO, ale we wszystkich przypadkach nie zdobył wystarczającej liczby głosów.
W 2021 roku wyszedł film dokumentalny "Po złoto" poświęcony jego osobie (można go obejrzeć m.in. na Netfliksie). "Twórcy filmu dotarli do unikatowych materiałów archiwalnych, polskich i zagranicznych, by w porywający sposób opowiedzieć o spektakularnej karierze sportowej, za którą kryją się nie tylko chwile tryumfu, ale też łzy, gorycz i rozczarowania" – czytamy w opisie.
Władysław Kozakiewicz na stałe mieszka w Niemczech pod Hannoverem - wraz ze swoją żoną Anną. Co robi na emeryturze? - Nic nie robię, ale nie mam na nic czasu. (śmiech) Żona pracuje, ja gotuję obiady. W końcu to nic niezwykłego, bo zanim zostałem mistrzem olimpijskim i pokazałem słynnego "kozaka" to skończyłem szkołę gastronomiczną – przyznał w 2021 roku. Mają dwie córki, Kasię i Małgosię, oraz dwie wnuczki.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.