Zbadali zatrutą galaretę z Nowej Dęby i złapali się za głowę. Miała normy przekroczone o 200 razy

Bartosz Godziński
06 marca 2024, 14:13 • 1 minuta czytania
Są wyniki badania próbek galarety z targowiska w Nowej Dębie, po której zatruły się trzy osoby w Nowej Dębie. Jeden mężczyzna zmarł, a dwie kobiety trafiły do szpitali i cudem przeżyli. Okazuje się, że małżeństwo sprzedawców przesadziło z ilością dodanego konserwantu.
Zbadano zatrutą galaretę z Nowej Dęby. Normy przekroczne 200 razy Fot. BEATA OLEJARKA/AGENCJA SE/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

W połowie lutego trzy osoby doznały ostrego zatrucia pokarmowego po zjedzeniu galarety garmażeryjnej z targowiska. Niestety jedna z nich nie przeżyła - był nim 56-letni obywatel Ukrainy mieszkający w Nowej Dębie. Dwie kobiety nie zjadły całej galarety i to je prawdopodobnie uratowało.


"Niezbyt mi smakowała, nawet polałam ją octem. Zjadłam może pół, może tylko jedną trzecią porcji i odłożyłam do lodówki. Od razu bardzo źle się poczułam, spadło mi ciśnienie. Miałam 64/47. Kręciło mi się w głowie, stół, który stał przed moimi oczami, cały wirował. Zsiniałam, nie mogłam oddychać. Zwymiotowałam i to chyba uratowało mi życie" – mówiła dziennikarzom 66-letnia pani Maria.

W zatrutej galarecie było 200 razy więcej konserwantu niż zwykle

Próbki galarety wzięto pod lupę w laboratorium na Puławach. "Fakt" podaje, że zawartość azotynu sodu była na toksycznym dla człowieka poziomie. – W badaniach próbek galarety znaleziono bardzo wysoką zawartość tej substancji, niekiedy przekraczającą dopuszczalne normy niemal o 200 razy – powiedział dyrektor Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach, prof. Stanisław Winiarczyk. 

Profesor odkrył, że stężenie azotynu sodu w galarecie wahało się od 16 do 19 tysięcy miligramów na kilogram produktu. Tymczasem norma 100-150 miligramów. Jego zdaniem chemiczny azotyn mógł być dodany przez handlarzy przypadkowo. W instytucie zbadane zostały też próbki z innych sprzedawanych wyrobów, ale tam już stężenie konserwantu było w normie.

Prokuratura wzięła się za małżeństwo wyrabiające chałupniczo mięso. "warunki pozostawiały wiele do życzenia"

Policjanci zatrzymali dwie osoby: to małżeństwo zajmujące się obwoźną sprzedażą mięsa. Ruszyło też prokuratorskie śledztwo. W poniedziałek handlarze przyznali się do zarzucanych im czynów, jednak odmówili składania zeznań. Po przesłuchaniu zostali zwolnieni do domu.

– Przyznali się, że hodują trzodę i dla podreperowania budżetu domowego wyrabiają wędliny, które sprzedawali na terenie Nowej Dęby – powiedział PAP podinsp. Beata Jędrzejewska-Wrona, rzeczniczka Komendy Policji w Tarnobrzegu.

Andrzej Dubiel, rzecznik prokuratury okręgowej w Tarnobrzegu, przekazał, że "warunki sanitarne, w których były wykonywane wyroby, pozostawiały wiele do życzenia". Małżeństwo ponadto nie miało żadnych zezwoleń czy koncesji. Produkty mięsne wyrabiali po prostu w warunkach chałupniczych.