Powiecie pewnie, że przecież księża tacy są, że czego się spodziewałem. Ale z drugiej ja wciąż nie mogę pojąć, jak oni, widząc coraz większe pustki w kościołach i własne malejące wpływy pieniężne, mogą tak zrażać do siebie zwykłych ludzi, którzy do kościoła po czymś takim nie wrócą. A jednak, mogą.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
O parafii Chrystusa Króla w Bolesławcu jest niestety głośno w całej Polsce. Tamtejszy duchowny przerwał kazanie ze względu na zachowanie dzieci. Jak wyraził się proboszcz Zbigniew Pędziwiatr, "matka powinna wyjść, a gdy uspokoiłoby się dziecko, wrócić".
Sprawę opisał lokalny portal w Bolesławcu (województwo dolnośląskie). We mszy uczestniczyła matka z dwoma synami – 6-latkiem i 1,5-latkiem. Młodszy zaczął się wiercić. W tym momencie starszy syn wziął wózek i zrobił kółko wokół ławek, by uspokoić braciszka.
Ksiądz przerwał kazanie i nakazał chłopcu, by "wyszedł z wózkiem przed kościół i okrążał go sobie do woli". Wówczas mama zabrała chłopców, a duchowny dopiero po ich wyjściu wznowił kazanie. Ludzie byli oburzeni.
Sprawę skomentował w portalu o2 miejscowy proboszcz, który uważa, że matka powinna uspokoić dziecko i wrócić na mszę. To dla mnie nie do pomyślenia, że oni nie widzą albo udają, że nie widzą, jak bardzo to może zrażać zwykłych ludzi, jak bardzo może to wpływać na ich uczestnictwo we mszach i na finanse kościoła. Po prostu nie mogę uwierzyć, co powiedział proboszcz. Tylko przeczytajcie:
– Nie prowadziłem mszy i nie znam dokładnie tej sprawy. Ten ktoś powinien zachować się kulturalnie. Wierni nie mogli słuchać kazania. Lepiej, by ta pani udała się z dzieckiem do zakrystii lub na zewnątrz, gdzie również mamy odpowiednie nagłośnienie. Może trzeba było nakarmić dziecko, a może jeszcze coś innego? Lepiej żeby to dziecko darło się całą mszę? – mówił i pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy, że dokłada się do coraz mniejszej liczby ludzi na mszach.
Czytaj także:
Są co prawda księża, którzy zwracają uwagę na to, że Kościół jako wspólnota powinien być też wspólnotą tych ludzi. Że kapłan nie musi głosić kazań "ex cathedra". Że powinien też umieć być ludziom bliski, może nawet w pewnych chwilach być ich przyjacielem. Ale to wciąż wyjątki na katolickiej mapie Polski.
Jeśli oni nie widzą, jak sami przykładają się do kolejnych niechlubnych rekordów dotyczących malejącego uczestnictwa Polaków we mszach świętych, to po prostu ręce opadają.
Sam byłem na komunii w Warszawie i ksiądz co prawda zachował się "lepiej", ale także niestosowanie i – w moim odczuciu – w sposób pyszałkowaty. Mianowicie gdy dziecko zaczęło płakać, wymownie przerwał kazanie i milczał. Gdy dziecko się uspokoiło, powiedział "dziękuję" i kontynuował nauczanie.
Pomyślałem wtedy, że niestety, choć jest sporo wyjątków w postaci księży idących z duchem czasu, to wciąż dominuje myślenie, które prowadzi Kościół na dno.
Oni oczywiście będą tłumaczyć to inaczej, że ludzie są zepsuci, że kiedyś tak nie było, że stali się wygodni, że poprzewracało im się w d...
I dopóki nie zrozumieją podstawowej zasady, że trzeba po prostu lubić ludzi i być miłym, bo inaczej oni też nie będą przychodzić gdzieś, gdzie jest kiepska atmosfera, dopóty Kościół będzie pogrążać się w coraz większym kryzysie.
I wcale nie chodzi o to, by "podlizywać się ludziom" i odchodzić od litery wiary. Tylko po prostu ich do siebie w głupkowaty sposób nie zrażać.