Mężczyzna, jadąc autem, został zatrzymany do policyjnej kontroli, a funkcjonariusze postanowili zbadać jego trzeźwość i okazało się, że jest pod wpływem alkoholu. Tłumaczył, że to nie tak, ale jego wersji nie pomógł ani wynik badania, ani fakt, że jest pracownikiem browaru. Mężczyźnie uda się jednak kary uniknąć – udowodnił, że cierpi na rzadkie schorzenie – zespół autobrowaru.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nietypowa historia wydarzyła się w Belgii, a poinformowała o niej agencja Reutera. Mężczyzna postanowił walczyć w sądzie o sprawiedliwość i udowodnić, że nie był pod wpływem alkoholu. Jak to możliwe?
Prawniczka Anse Ghesquiere powiedziała, że jej klient cierpi na rzadką chorobę, podczas której dochodzi do endogennej produkcji etanolu. Podkreśliła , że "kolejnym niefortunnym zbiegiem okoliczności" jest to, że mężczyzna ten pracuje na co dzień w browarze. Jej klienta zbadało trzech lekarzy i niezależnie od siebie wszyscy potwierdzili, że mężczyzna cierpi na zespół fermentacji jelitowej zwany autobrowarem (ABS).
Wiele osób słysząc o tym schorzeniu, zakłada od razu, że osoba taka czuje się nieustanie pod wpływem alkoholu, ale nie jest to prawda. Właśnie dzięki temu mężczyzna mógł zostać oczyszczony z zarzutów, bo w praktyce był trzeźwy.
Belgijskie media podały, że sędzia w ogłoszonym wyroku zaznaczył, iż mężczyzna nie doświadcza objawów upojenia alkoholowego. Sąd oczyścił mężczyznę od zarzutu prowadzenia pojazdu pod wpływem alkoholu. O zespole autobrowaru pisał w naTemat Rafał Badowski.
Polak ma regularnie 3 promile we krwi
Jednym z Polaków cierpiących na zespół autobrowaru jest pan Tomasz Opalach z Warszawy. Ma on regularnie trzy promile alkoholu we krwi. O jego sprawie w 2018 roku informowała "Gazeta Wyborcza" nazywając go wówczas pierwszym Polakiem zdiagnozowanym na tę rzadką chorobę.
Wszystko zaczęło się, kiedy zasłabł w kolejce do sklepowej kasy. Gdy się ocknął, ochroniarze wezwali pogotowie. Myśleli, że to nerwica albo kac.
– Ale ja wiedziałam, że nie pił, więc nalegałam na badania. Zabrano go do szpitala, ale nic nie wykryto – opowiadała "Gazecie Wyborczej" narzeczona Opalacha, Bogna Tatarska. Po kilku miesiącach sytuacja powtórzyła się na przystanku autobusowym.
Myślał, gdy się ocknął, że ktoś uderzył go w głowę, ale to była nieprawda. Policja go zbadała, miał 1,26 promila alkoholu we krwi. Lekarz był nieprzyjemny, zarzucał mu, że jest pijany. Tak rozpoczął się jego maraton szukania pomocy u lekarzy, którzy często zarzucali mu, że jest pijany.
Ostatecznie został zdiagnozowany. Polak przeszedł na specjalną dietę dla chorych na autobrowar. Później ataki jednak powróciły. Pojawił się jednak pierwszy lekarz, który nie odesłał go z kwitkiem. Opalacha zbadano po tym, gdy zjadł pizzę i okazało się, że nagle miał 1 promil alkoholu we krwi. Od tego czasu lekarze spojrzeli na mężczyznę inaczej i starają się mu pomóc.