W połowie lutego trzy osoby doznały ostrego zatrucia pokarmowego po zjedzeniu galarety garmażeryjnej z targowiska. Niestety jedna z nich nie przeżyła - był nim 56-letni obywatel Ukrainy mieszkający w Nowej Dębie. Dwie kobiety nie zjadły całej galarety i to je prawdopodobnie uratowało.
"Niezbyt mi smakowała, nawet polałam ją octem. Zjadłam może pół, może tylko jedną trzecią porcji i odłożyłam do lodówki. Od razu bardzo źle się poczułam, spadło mi ciśnienie. Miałam 64/47. Kręciło mi się w głowie, stół, który stał przed moimi oczami, cały wirował. Zsiniałam, nie mogłam oddychać. Zwymiotowałam i to chyba uratowało mi życie" – mówiła dziennikarzom 66-letnia pani Maria.
Próbki galarety wzięto pod lupę w laboratorium na Puławach. "Fakt" podaje, że zawartość azotynu sodu była na toksycznym dla człowieka poziomie. – W badaniach próbek galarety znaleziono bardzo wysoką zawartość tej substancji, niekiedy przekraczającą dopuszczalne normy niemal o 200 razy – powiedział dyrektor Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach, prof. Stanisław Winiarczyk.
Profesor odkrył, że stężenie azotynu sodu w galarecie wahało się od 16 do 19 tysięcy miligramów na kilogram produktu. Tymczasem norma 100-150 miligramów. Jego zdaniem chemiczny azotyn mógł być dodany przez handlarzy przypadkowo. W instytucie zbadane zostały też próbki z innych sprzedawanych wyrobów, ale tam już stężenie konserwantu było w normie.
Policjanci zatrzymali dwie osoby: to małżeństwo zajmujące się obwoźną sprzedażą mięsa. Ruszyło też prokuratorskie śledztwo. W poniedziałek handlarze przyznali się do zarzucanych im czynów, jednak odmówili składania zeznań. Po przesłuchaniu zostali zwolnieni do domu.
– Przyznali się, że hodują trzodę i dla podreperowania budżetu domowego wyrabiają wędliny, które sprzedawali na terenie Nowej Dęby – powiedział PAP podinsp. Beata Jędrzejewska-Wrona, rzeczniczka Komendy Policji w Tarnobrzegu.
Andrzej Dubiel, rzecznik prokuratury okręgowej w Tarnobrzegu, przekazał, że "warunki sanitarne, w których były wykonywane wyroby, pozostawiały wiele do życzenia". Małżeństwo ponadto nie miało żadnych zezwoleń czy koncesji. Produkty mięsne wyrabiali po prostu w warunkach chałupniczych.