Tajskie media – te tradycyjne i społecznościowe – obiegła wieść o dwóch turystkach z Polski, które stwierdziły, że teren starożytnej świątyni będzie idealną miejscówką do opalania się w bikini. Zostały zatrzymane przez policję, ale reakcje na ten "skandal obyczajowy" były różne. Teraz na wszelki wypadek w Tajlandii ustawiane są specjalne znaki dla obcokrajowców.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dwie nasze rodaczki (19 i 20 lat) zobaczyły wielki, przystrzyżony trawnik tuż obok jakiegoś starego budynku, rozłożyły się tam i zaczęły się opalać. Owszem mogły nie wiedzieć, że to Wat Chiang Man,najstarsza świątynia w mieście Chiang Mai lub, że to w ogóle miejsce historyczne i święte.
Polki przyłapano na opalowaniu na terenie buddyjskiej świątyni. Jak się to skończyło?
Mogły też nie wiedzieć, że nie wypada paradować w strojach kąpielowych obok buddyjskich mnichów. Jednak na fotkach widać, że dosłownie nikogo nie było na trawie - oprócz ptaków.
Warto zwracać uwagę na takie "znaki", bo można mieć potem problemy. Jeden z turystów akurat był w tym samym miejscu, 14 stycznia i zrobił zdjęcia, jak Polki są zatrzymywane przez policję turystyczną.
Zdjęcia wywołały mieszane reakcje – z jednej strony ludzie krytykowali dziewczyny za brak szacunku, że to typowe dla "zachodnich turystów", a także szydzili, że policja zajmuje się takimi sprawami.
Z drugiej strony przyznawali, że nie wszędzie na świecie takie rzeczy są zakazane, a turyści nie znają wszystkich lokalnych zwyczajów. Tego samego zdania był zresztą buddyjski duchowny.
Zdjęcia turystek w bikini skłoniły władze do stawiania znaków dla turystów.
Phra Phayom Kanlayano, opat z Wat Suan Kaew, zaapelował, by ich nie hejtować. "Najlepszym sposobem jest im to wyjaśnić. Wierzę, że gdy sobie to uświadomią, nie zrobią tego ponownie" – zauważył cytowany przez portal khaosodenglish.com.
Polki wyraziły skruchę, co zresztą widać na zdjęciu głównym, przeprosiły za obrazę uczuć religijnych, a także podziękowały policji za udzielenie im wskazówek o tym, co można, a czego nie można robić w świątyniach w Tajlandii. Na tym się jednak ta drama nie skończyła.
W zeszłym tygodniu w innym miejscu, a dokładnie w Sanam Luang w Bangoku, ustawiono specjalny znak informujący o... zakazie spania. W opisie powyższego posta możemy przeczytać, że to reakcja na "zdjęcia turystek w bikini". Za złamanie zakazu grozi 500 bahtów, czyli ok. 56 złotych. Dziwne tylko, że nie ma tam nic o opalaniu się.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.