Stado głodnych wydr rzuciło się na biegaczkę i pogryzło do krwi. "Nagle coś wyłoniło się z kanału"

Bartosz Godziński
12 września 2024, 16:11 • 1 minuta czytania
Umówmy się: ten tytuł brzmi niedorzecznie, ale to całkiem poważne. Mało kto spodziewał się, że tak urocze stworzenia jak wydry, mogą być niebezpieczne. Pojedynczo pewnie są niegroźne, ale w tym wypadku działały w grupie. Do sieci trafiło nagranie, jak stado "terroryzuje" okolicę.
Atak krwiożerczych wydr na biegaczkę. "Nagle coś wyłoniło się z kanału" Fot. www.facebook.com/NYPost
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Na filmie widzimy 8 wydr drepczących sobie wesoło po ulicach. To tylko pozory, bo uchwycony moment pokazuje, jak uciekają z miejsca zbrodni: parku rekreacyjnego Tanjung Aru w Malezji. To jedna z ulubionych miejscówek tamtejszych biegaczy. Jedna z mieszkanek raczej już tam się nigdy nie wybierze.


Atak krwiożerczych wydr na biegaczkę. "Nagle coś wyłoniło się z kanału"

Wydry na co dzień mieszkają na wolności niedaleko tego parku, ale tego dnia zapuściły się tam w poszukiwaniu pożywienia – znajduje się tam bowiem staw. Kobieta nagle została przez nie osaczona i pogryziona od stóp do głów (dosłownie). Jej rany były tak poważne, że nie mogła ustać na nogach. Obrażenia widać na zdjęciu udostępnionym m.in. przez "New York Post".

Ofiara została zabrana do szpitala. Tymczasem na miejsce wysłano specjalistów od dzikiej fauny i flory. Cytowany przez "Post" Roland Oliver Niun wywnioskował, że atak miał związek ze "zmianą zachowania" u wydr, którą wywołują dokarmiający je turyści. Profilaktycznie postawiono wzmocnić tam ogrodzenie i monitorować park i zaapelowano, by nie podchodzić do dzikich zwierząt.

Stado raczej nie było na tyle głodne, że postanowiło zjeść kobietę. W normalnych warunkach wydry nie są agresywne w stosunku do człowieka. Te konkretne osobniki mogły być śmielsze, bo były częstowane przez ludzi smakołykami, ale mogły jednak poczuć się zagrożone, gdy zobaczyły biegnącą kobietę i zaatakowały w samoobronie.

"Zobaczyłam, że nagle coś wyłoniło się z kanału obok KGC (Kinabalu Golf Club). To stworzenie wyskoczyło i ugryzło mnie, gdy biegłam, było ich tam wiele. Nawet nie mogłam się potem podnieść" – relacjonowała w "The Sun".

To nie był pierwszy przypadek pogryzienia człowieka przez wydry w historii (choć może pierwszy w tak licznej grupie). Nie zapominajmy, że to drapieżniki, które należą do rodziny łasicowatych jak kuny, borsuki, rosomaki czy fretki. Te ostatnie zresztą w przeszłości były wykorzystywane do polowań na króliki i szczury.

Jeśli mamy szczęście, to wydry spotkamy też w Polsce, ale teraz wiemy, że lepiej z nimi nie zadzierać, ani pod żadnym pozorem nic im nie róbmy: są objęte częściową ochroną. Nie jest dokładnie znana ich populacja, ale jeszcze pod koniec zeszłego wieku mogła wynosić tylko 700 osobników. Prędzej więc zobaczymy je w zoo.