"To były dwa czorty". Małych braci Kaczyńskich trudno było upilnować na planie słynnego filmu
Bracia Kaczyński pokonali w castingu 70 par bliźniaków z całej Polski. Na planie "O dwóch takich, co ukradli księżyc" towarzyszyła im mama Jadwiga, która na pół roku przerwała pracę polonistki w szkole (zdjęć nie kręcono w czasie wakacji). Musiała to zrobić, bo trudno było ich upilnować – czytamy w artykule wspominkowym "Faktu".
Prace na planie łączyli wtedy z nauką, co z pewnością było trudne dla 12-latków. Zwłaszcza że nie przepadali też za graniem (choć na ekranie wypadli przecież całkiem dobrze): podobno nie lubili dłuższych włosów, które musieli nosić do roli Jacka i Placka, a samo kręcenie było dla nich monotonne.
– To była uciążliwa praca, powtarzanie ujęć po dziesięć razy – kiedy na przykład osioł nie chciał nas zrzucać z grzbietu. Kręciliśmy początkowo w Łebie. Atrakcją było zamieszkanie w wojskowym osiedlu. Tam rozgrywały się sceny na pustyni. Poświęcaliśmy się tam w wolnych chwilach grze w piłkę z dziećmi miejscowych rybaków – wspominał Lech Kaczyński w rozmowie z Piotrem Zarembą i Michałem Karnowskim.
Mali bracia Kaczyńscy byli niezłymi rozrabiakami. Marek Kondrat wspominał ich jako "żywioł nie do opanowania"
Część zdjęć do filmu powstawała w Łodzi, gdzie poznali m.in. 11-letniego Marka Kondrata, który z kolei kręcił tam "Historię żółtej ciżemki". Aktor po latach opowiedział w wywiadzie, że byli urwisami, nad którymi trudno było zapanować.
– To były dwa czorty, które ze swoją piękną matką mieszkały w tym samym hotelu i przewracały go do góry nogami. Byli żywiołem nie do opanowania, problemem edukacyjnym dla wszystkich, bo, żeby zrobili coś na gwizdek, trzeba ich było najpierw spacyfikować. Oni byli żywi, normalni, niezwykle inteligentni i, co ważne, wspierali się, jeden miał koło siebie drugiego – wspominał Marek Kondrat w wywiadzie dla "Dużego Formatu".
To właśnie w hotelu miał też miejsce incydent, który teraz pewnie nie przeszedłby bez żadnych konsekwencji. Jarosław, który z pary bliźniaków, był większym rozrabiaką (mama Jadwiga miała na niego narzekać, że "buntował brata, a Leszek zawsze robił to, czego on chciał"), odpalił świecę dymną. Dostali ją wcześniej od kierownika produkcji.
– Dał nam ją hrabia Włodzimierz Grocholski, przekomiczny, trochę dziecinny człowiek, który nas bardzo lubił. A może to Jarek sam porwał świecę z planu? Nie pamiętam. Grocholski nas zresztą uratował. Bo jak zaczęło się dymić w łazience, zaraz po niego pobiegłem i on to zdusił. Musieliśmy oddymiać apartament przez wiele godzin – mówił w "Alfabecie braci Kaczyńskich" Lech Kaczyński.
Mały Jarosław ponadto dwa razy zamknął na planie kierownika produkcji - raz przypadkowo, a raz przez to, że chciał za coś zganić. Bracia Kaczyńscy już później nie zagrali w żadnym filmie fabularnym (obecny prezes PiS nawet się później wstydził tego filmu), a ich dalsze losy w polityce są nam wszystkim świetnie znane.