Co chwile hitami internetu są ogłoszenia z "mikroapartamentami" o powierzchni 10 m2 za chore pieniądze. Ta oferta z Ostrowca Świętokrzyskiego na pierwszy rzut oka wydaje się w porządku aż do ostatniego akapitu. Właściciel wyjaśnia, że trzeba zapłacić dodatkowe 50 zł za samo oglądanie jego lokum. Jego wyjaśnienie jest dla niektórych osób całkiem... rozsądne.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jeśli nie jesteśmy bardzo zdesperowani, nie bierzemy pierwszego z wierzchu mieszkania, które znajdziemy w internecie. Najpierw badamy rynek, oglądając różne serwisy z ogłoszeniami, fatygując się na miejsce w przypadku najbardziej atrakcyjnych ofert. Normalna sprawa.
Sprzedający zdają sobie sprawę, że potencjalnych klientów będą mieć wielu. Nie można też oczekiwać od nich, że od razu podpiszą umowę. To chyba też oczywista kwestia i choć przyjmowanie i oprowadzanie gości nie zawsze jest przyjemne, to tak jest, było i będzie.
Wygodniccy mogą się wyręczyć agencjami nieruchomości, ale nie każdy chce przecież wydawać pieniądze i to większe niż 50 zł. Stąd wielu właścicieli mieszkań po prostu zajmuje się tym na własną rękę. Pierwszy raz jednak widzimy (mówię za siebie), by ktoś chciał brać kasę za samo oglądanie mieszkania, jakby to była jakaś atrakcja turystyczna.
Sprzedający wprowadził dodatkową opłatę za oglądanie mieszkania. "Ja mam 200 km od mieszkania. Oglądający nie są rzetelni"
Powyższe ogłoszenie trafiło na Demotywatory, ale jest autentyczne. Viralem stało się z powodu ostatniego akapitu.
"Z uwagi na fakt, że niektórzy są nierzetelni i nie pojawiają się po umówieniu terminu albo przychodzą sobie z ciekawości pooglądać mieszkanie, a ja mam dość daleko, to wprowadzam opłatę 50 zł za oglądanie mieszkania. W razie podpisania umowy przedwstępnej kwota jest zwracana" – czytamy w ofercie z początku listopada.
Tak więc, jeśli ostatecznie kupimy mieszkanie, odzyskamy "kaucję". Pozostałe osoby jednak nie będą mogły na to liczyć. Dlaczego właściciel wprowadził taką opłatę? Kluczowa okazała się odległość.
– Ja mam 200 km od mieszkania. Oglądający nie są rzetelni. Wiele osób dzwoni, pyta o mieszkanie. Ogląda z ciekawości. Ja wydaję pieniądze na paliwo i tracę – przyznał właściciel w rozmowie z portalem O2.pl.
Jak to w ogóle wygląda w praktyce? – Zapłaci pan, jak wejdzie pan do mieszkania. Nie musi mi pan przelewać. Spotkamy się i da mi pan pieniądze – zapewnił mężczyzna. Pytanie o jakieś potwierdzenie czy paragon wyśmiał, bo "jest osobą prywatną". Po prostu trzeba zaufać mu na słowo.
I wbrew pozorom... zainteresowanych miało być sporo, a jedna osoba już ponoć się skusiła i jest w trakcie podpisywania umowy. Nietypowy pomysł i tak wywołał kontrowersje. Jedni twierdzą, że właściciel robi na tym dodatkowy biznes, a inni go rozumieją.
Inny internauta napisała, że to "norma". "Agencja nieruchomości jakiś czas temu chciała ode mnie 400 zł za zdradzenie adresu mieszkania do wynajęcia, które chciałem obejrzeć" – napisał.
A skoro powyższe mieszkanie z taką zaskakującą opłatą znalazło nabywcę, to możemy się spodziewać, że również inni sprzedający pójdą tym krokiem i (niestety) stanie się to standardem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.