W aferze o bar w Urzędzie Dzielnicy Żoliborz dostało się najpierw Książulowi, a potem samej właścielce. Internauci przerzucają się argumentami o tym, kto postąpił niesłusznie, pomijając pewien ważny wątek w całej aferze. Tymczasem właścicielka wyjaśniła go w rozmowie z lokalnym medium. Oto, dlaczego warto posłuchać obydwu stron.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Afera z Książulem i barem na Żoliborzu – "Polakowi nie dogodzisz"
Historia ta mogłaby się zakończyć, jak finał każdej innej wizyty Książula w gastronomicznym lokalu. Youtuber przychodzi, testuje jedzenie, chwali je, daje "muala", w lokalu ustawiają się kolejki, a właściciele są zadowoleni.
Tak było właściwie za każdym razem, a zdarzały się i sytuacje, w których youtuber dosłownie uratował lokal przed upadłością. Tak było ze słynnymi rurkami z kremem na ulicy Wolskiej w Warszawie, o czym pisaliśmy w naTemat.
Syn właścicieli po czasie rozmawiał z Książulem i wyznał, że dzięki jego recenzji rodzicom udało się nie tylko utrzymać na rynku, ale pierwszy raz od lat mieli pieniądze, by pojechać na rodzinne wakacje.
Zapewne ze względu na takie historie, internauci przyzwyczaili się, że wizyta Książula to wręcz wyróżnienie dla właścicieli lokalu i dlatego niektórych tak oburzyła reakcja właścicielki jadłodajni na Żoliborzu, która powiedziała wprost, że wizyty Książula żałuje i rozważa zamknięcie lokalu przez zbyt duży ruch.
Szymon Nyczke nagrał film, w którym przyznał, że jest mu przykro, a nawet przeprosił właścicielkę, wskazując, że wydało mu się, że ruch jest dla lokalu pozytywnym zjawiskiem. W komentarzach ludzie zaczęli atakować kobietę i zarzucać jej niewdzięczność.
Polakowi nie dogodzi.
Dużo roboty, ale stan konta też dużo większy.
Pani właścicielka widocznie otworzyła lokal, żeby mieć gdzie spędzać popołudnia, a nie żeby zarabiał.
A teraz właścicielka narzeka, że biznes się kreci. Nie dogodzi januszom.
Właścicielka jadłodajni tłumaczy – chodzi o seniorów i pracowników
Właścicielka więcej o powodach swojej postawy powiedziała w rozmowie z Heleną Dziekońską z "Raportu Warszawskiego". Wskazała, że jest zmęczona rozgłosem i podkreśliła, że jadłodajnia początkowo miała być tanim miejscem dla osób pracujących w Urzędzie Żoliborz (znajduje się w tym samym budynku) oraz seniorów.
Kobieta miała stałych klientów, którzy mogli szybko zjeść coś taniego i ciepłego. Jak sama mówi, nie groził jej upadek.
Ubolewa więc nad tym, że po wizycie YouTubera seniorzy muszą stać w długich kolejkach, jej stali klienci nie mają łatwego dostępu do kuchni, a pracownice nie mają chwili na przerwę.
– Wcześniej stołowali się tutaj głównie mieszkańcy, a teraz przychodzi do nas mnóstwo osób, a nasi stali klienci nie mają siły, aby tyle czasu spędzać w kolejkach – wyjaśniła właścicielka.
Warto też zauważyć, że właścicielka i pracownice podkreśliły, że pomoc Książula przydałaby się lokalom, które mogą narzekać na ruch. Ze względu na specyfikę ich miejsca – jadłodajnii w urzędzie miasta – tłok i kolejki mogły przynieść więcej złego niż dobrego.
Pracowniczki lokalu zgodnie uważają, że nie są zadowolone z szumu, jaki powstał wokół żoliborskiego baru. Wolałyby, aby youtuber promował lokale, które rzeczywiście mają trudną sytuację finansową. Kobiety mają nadzieję, że po Wszystkich Świętych wszystko wróci do normy i nie będą musiały pracować ponad swoje siły.
Co prawda komentarze właścicielki nie zabrzmiały zbyt miło, ale warto zrozumieć, że z jej perspektywy sprawa może wyglądać zupełnie inaczej, niż sądzą stali obserwatorzy YouTubera.