Uwielbiamy parki rozrywki. Przy korzystaniu z atrakcji towarzyszy nam ekscytacja, ale i strach o to, że coś się może popsuć, odczepić lub... otworzyć. Jak drzwiczki w wagoniku diabelskiego młyna. Taka "przygoda" przytrafiła się pewnej tiktokerce, która zabrała na wycieczkę swojego syna. I raczej już nigdy tego nie powtórzy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nagrała za to filmik, który stał się viralem i obejrzano go ponad milion razy. Pomimo tego, że został nakręcony w Southend-on-Sea w południowo-wschodniej Anglii, to diabelskie młyny spotkamy wszędzie – również w Polsce.
Większość z nas raczej sprawdza, wsiadając na takie atrakcje, czy wszystko jest dobrze zabezpieczone, przypięte i zamknięte. Zresztą nie jesteśmy też ekspertami, więc nawet nie możemy sobie zdawać sprawy, czy faktycznie wszystko jest tak, jak być powinno. Czasem też o tym zapomnimy.
Matka zabrała dwulatka na 36-metrowy diabelski młyn. Wjechali na górę z otwartymi drzwiczkami
Tak jak 29-letnia Chloé Hennessey, matka dwuletniego Wolfa. Przełamała swój lęk wysokości i zabrała swojego synka na 36-metrowy diabelski młyn. Zaczęła nagrywać na pamiątkę, jak razem z chłopcem wjeżdżają na górę. W pewnym momencie maluch powiedział jej, że drzwiczki są otwarte. Zauważył to, bo siedział tuż obok nich.
Na nagraniu słyszymy, jak 29-latka bierze głęboki oddech i podsuwa się do synka, by go wziąć na drugą stronę wagonika. Starała się zachować spokój, by nie wystraszyć dziecka, które jakby nie przejęło się całą sytuacją, bo jeszcze nie zadawało sobie sprawy z niebezpieczeństwa.
Czytaj także:
W przeciwieństwie do matki, która przeżywała "jeden z najbardziej przerażających momentów w życiu". Kiedy ich wagonik wjechał na górę, drzwiczki otworzyły się na oścież. Kobieta musiała się zebrać na odwagę i coś z tym zrobić. Problem był też taki, że zamek był zamontowany na zewnątrz, zatem nawet nie miała możliwości zamknięcia się od środka.
Nie było też żadnego przycisku awaryjnego. Nie mogła nic więcej zrobić, trzymała więc drzwiczki do końca trasy i pilnowała, by syn siedział na miejscu. Teoretycznie nawet przy otwartych drzwiczkach, trudno byłoby wylecieć z wagonika, ale wystarczyłoby, by wiatr mocniej zawiał i zaczął nim bujać... nikt nie chce sobie wyobrażać takiego scenariusza.
"O mój Boże, to jest straszne, aż się trzęsę, kiedy oglądam ten film. Całkowicie cię rozumiem. W zeszłym roku zabrałam syna na coś takiego do Blackpool i aż mnie mdliło z nerwów. Nigdy więcej" – napisała jedna internautka.
W komentarzach ludzie się też czepiają, że niby tak strasznie, ale praktycznie cały przejazd nagrywała. Jednak dla tiktokerki smartfon to przedłużenie ręki i kręci pewnie większość swojego życia, więc mogła się równocześnie zająć synem. Poza tym, dzięki temu miała na to dowód, bo możliwe, że nikt by jej nie potem uwierzył.
Filmik zdał się jednak póki co na nic (z wyjątkiem przestrogi dla internautów). Obsługa powiedziała jej, by zgłosiła się do działu obsługi klienta. Odpowiedzi, że "nie mogą z tym nic zrobić" i poprosili, by przesłała oficjalną skargę mailem, to wtedy zrobią śledztwo i przeanalizują zapis monitoringu.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.