Pani Grażyna do Medjugorie zabrała wnuczkę i syna, by pomodlić się o cud dla swojej rodziny. Do świętego miejsca nie dojechała – wyrzucono ją z autokaru na granicy z Bośnią i Hercegowiną. Bez pieniędzy, znajomości języka, samą w obcym kraju. Kobieta rozpłakała się, a usłyszała jedynie, że "mają sobie radzić". Co więcej, pilotka wycieczki miała zniechęcać współpasażerów, którzy próbowali pomóc kobiecie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zostawili babcię z 2,5-latką na granicy i pojechali się modlić
Pani Grażyna jechała do Medjugorie z jasną intencją. Synowa kobiety zmarła kilka miesięcy po porodzie. Kobieta została jedynym wsparciem dla swojego syna i rodziną zastępczą wnuczki. Pojechała więc pomodlić się o "cud i pomoc dla swojej rodziny".
Biuro podróży miała sprawdzone – już wcześniej jeździła na pielgrzymki z biurem "Totus Tuus". Koszt atrakcji nie był niski. Wycieczka autokarowa do Bośni i Hercegowiny kosztowała 850 złotych i 270 euro – zbierane już w czasie podróży.
Dlaczego jednak kobieta musiała opuścić autokar i to bez żadnej pomocy ze strony organizatorów? Wszystko wydarzyło się na granicy chorwackiej. Wtedy okazało się, że 2,5-letnia wnuczka pani Grażyny nie ma paszportu.
Pani Grażyna przyznaje, że kwestia paszportu dziecka była jej niedopilnowaniem, jednak wcześniej w biurze usłyszała, że dziecko potrzebuje jedynie książeczki zdrowia. Nie godzi się jednak na sposób, w jaki została z autokaru "usunięta", ma żal do biura podróży, że została zostawiona sama sobie. Dochodzi do tego też kwestia pieniędzy.
– Popełniłam błąd, trudno. Ale to, co działo się później, było niewyobrażalne. Kazano nam z dzieckiem opuścić autokar. Syn powiedział, że nas nie zostawi. Rozpłakałam się. Błagałam, żeby chociaż oddali mi te 270 euro, bo nie mieliśmy ze sobą pieniędzy. Powiedzieli nam, że autokar jedzie dalej, a my mamy sobie radzić – przekazała pani Grażyna w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Pilotka wycieczki: "nie róbcie dziadostwa"
To nie koniec. Współpasażerowie chcieli pomóc kobiecie. Wymyślili, by zorganizować zrzutkę pieniędzy napodróż do Zagrzebia, żeby wyrobić dziecku dokumenty. Usłyszeli wtedy od pilotki, że "mają nie robić dziadostwa".
Kobieta miała szczęście, że pomóc jej zdecydował się chorwacki celnik. Jego żona przyjechała po panią Grażynę, jej syna i wnuczkę. Rodzina zatrzymała się u ich znajomego. Chorwackie siostry zakonne przynosiły im jedzenie. Rodzina przeczekała i wróciła tym samym autokarem z pielgrzymami, którzy wracali z Medjugorie .
Gdy kobieta wróciła do Polski, skontaktowała się z pilotką o zwrot 270 euro, bo wycieczki nie odbyła. Pilotka zaczęła straszyć panią Grażynę policją. Przekazała funkcjonariuszom, że kobieta źle zajmuje się dzieckiem i próbowała wywieźć je za granicę.
– Powiedziała mi, że zawiadamia policję, bo nie dbam o wnuczkę i chciałam ją wywieźć za granicę. Myślałam, że zemdleję, jak to usłyszałam. Zapytałam pilotkę, czy wie, co mówi. Wywieźć!? Niby dlaczego? – pytała się pani Grażyna w rozmowie z "Wyborczą".
Ostatecznie policjanci odwiedzili kobietę w domu, okazało się, że ta dobrze zajmuje się dzieckiem i ma dobrą reputację wśród sąsiadów.