Śmierć Tomasza Komendy wstrząsnęła w tym tygodniu Polską. Mężczyzna, który niesłusznie spędził w więzieniu 18 lat, zmarł na raka płuc w wieku 46 lat. W ostatnich chwilach jego życia opiekował się nim starszy brat Gerard. Komenda nie chciał umrzeć w szpitalu. Dlaczego? Bo placówka zdrowotna kojarzyła mu się z więzieniem.
Czytaj także: Różne życiorysy, ten sam nowotwór. Komenda i Kamiński mogli zachorować z podobnego powodu
46-latek przez ostatnie lata zmagał się z nowotworem. Mimo wszystko, kiedy usłyszał diagnozę, nie poddał się. Jak donosi portal "Świat Gwiazd", mężczyzna szukał wszelkich sposobów na wygranie z chorobą. Ostatnią deską ratunku dla Komendy miała okazać się zaawansowana terapia za granicą, a dokładniej w niemieckim ośrodku w Heidelburgu.
– Tomasz Komenda był gotów zapłacić każde pieniądze za leczenie. Rodzinie się nie zwierzał, ale sam szukał dla siebie ratunku. W ostatnim czasie nawiązał kontakt ze specjalistami w Niemczech, z kliniką w Heidelbergu. To ośrodek znany z najwybitniejszych specjalistów w leczeniu nowotworów, gdzie stosuje się eksperymentalne metody terapii – przekazał informator wspomnianego portalu.
Czytaj także: Porażające ustalenia prokuratury. Winni skazania Tomasza Komendy nigdy nie zostaną ukarani?
Niestety, stan zdrowia Tomasza Komendy był na tyle zły, że niemieccy lekarze odmówili mu rozpoczęcia terapii. – Lekarze z Heidelbergu zobaczyli jego aktualne wyniki badań, przyznali, że nawet ich metody nie rokują w tej sytuacji. Gdyby pan Komenda zgłosił się pół roku wcześniej, to byłaby szansa, ale nie w tej sytuacji, gdy były już ostre przerzuty. Byli na tyle uczciwi, że nie wzięli od niego pieniędzy i przyznali to otwarcie – podsumował rozmówca.
Medycy z ośrodka w Heidelburgu nie wykluczyli, że nowotwór w przypadku Komendy mógł się rozwinąć przez jego pobyt w więzieniu. Ogromna trauma, której 46-latka doznał wskutek niesłusznego oskarżenia i skazania za zbrodnię miłoszycką, mogła mieć wpływ na jego stan zdrowia.