Majtczak chce 150 tysięcy za nazywanie go "sprawcą wypadku na A1". Mam pomysł, jak temu zaradzić
Jest to oburzające (zakładam, że nie tylko dla mnie), bo niedawno minęła rocznica wypadku, a jedyny podejrzewany gdzieś się ukrywa i ma żal do mediów, że opisują sprawę tak, a nie inaczej. A przecież mógłby wrócić do Polski i opowiedzieć przed sądem jak bardzo wszyscy jesteśmy w błędzie.
Minął już rok od wypadku na autostradzie A1. Kierowca BMW dalej nie stanął przed sądem
Tragiczny wypadek miał miejsce w sobotę 16 września 2023 roku po godzinie 19:00 na autostradzie A1 w Sierosławiu w województwie łódzkim. W pożarze auta zginęła trzyosobowa rodzina: rodzice i ich 5-letni syn.
Prokuratura ustaliła, że Sebastian Majtczak pędził swoim podrasowanym BMW ponad 250 km/h (możliwe, że nawet 315!) na drodze z ograniczeniem do 120 km/h. Zeznał, że to rodzina w Kii Seed zajechała mu drogę. Później w internecie zaczęły pojawiać się nagrania kierowców, które pokazywały jego rajd po autostradzie i moment wypadku wraz z eksplozją.
Dopiero po kilkunastu dniach prokuratura uznała, że to kierowca BMW spowodował wypadek. Wtedy było już jednak za późno. Majętny (mieszkał na luksusowym osiedlu w Łodzi, prowadził "kawowy biznes" po ojcu) Sebastian Majtczak zdążył wyjechać z Polski.
Trafił potem do aresztu w Dubaju, ale w lutym tego roku został wypuszczony na wolność. Nie wiadomo, gdzie się znajduje i nie wiadomo, czy kiedykolwiek odpowie za ten śmiertelny wypadek. Zjednoczone Emiraty Arabskie wciąż ociągają się z rozpatrzeniem wniosku o ekstradycję.
Sądy zasypane pozwami od rodziny Sebastiana Majtczaka. Od "Wyborczej" domaga się usunięcia tekstów i 150 tys. za "naruszenie jego dóbr osobistych"
Tymczasem jego prawniczka Elżbieta Viroux-Benmansour przesłała do "Wyborczej" pismo z żądaniami. Jej klientowi nie podobają się takie rzeczy:
- "informacja wskazująca, jakoby przed rokiem swoim BMW zabił trzyosobową rodzinę"
- pisanie o nim jako o osobie, która "dopuściła się zabójstwa" i jest mimo to "bezkarna"
- "podawanie [przez "Wyborczą"] nieprawdziwych i nietrafnych informacji", że jest "sprawcą" wypadku, do którego doszło 16 września 2023 r.
- ma też zastrzeżenia co do komentarza "Wyborczej", że sprawa jest "przykładem bezkarności bogatego sprawcy"
Prawniczka protestuje też przeciwko "wielokrotnemu publikowaniu pełnego wizerunku Sebastiana Majtczaka na tle (lub w zestawieniu) ze spalonym samochodem", bo "implikuje to w przestrzeni publicznej wniosek, jakoby Sebastian Majtczak był odpowiedzialny za przedstawiony w tle spalony samochód w opisywanym wypadku".
Do pisma dołączone było pełnomocnictwo, które Majtczak podpisał osobiście. Musiał to więc zrobić w Emiratach, bo tam teraz się prawdopodobnie nadal znajduje. I jakoś nie śpieszy mu się, by udowodnić swoją niewinność. Nie daje też nam żadnych powodów, by w nią uwierzyć.
Takich pism zostało wysłanych więcej. Rodzina Majtczaków uważa, że przez artykuły w mediach "doznała krzywdy i hejtu". W tym momencie sądy rozpatrują 27 pozwów na łączną kwotę 500 tys. zł (tylko od "Wyborczej" domaga się 150 tys. zł "naruszenie jego dóbr osobistych", które miałyby iść na powodzian).
Żądania Sebastiana Majtczaka i jego prawniczki brzmią bezczelnie i arogancko. Do czasu sprawy w sądzie, nikt nie uwierzy w jego niewinność
Tok rozumowania Majtczaków i adwokatki z perspektywy prawa, a nawet konstytucji, jest całkiem logiczny: żyjemy w kraju, w którym obowiązuje zasada domniemania niewinności i nie można o kimś mówić, że jest winnym czegoś, dopóki nie zostanie skazany prawomocnym wyrokiem sądu.
W tym toku rozumowania zabrakło jednak zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Sprawa wstrząsnęła całą Polską i nadal wywołuje ogromne emocje, bo nie została od roku rozwiązana. W tym czasie podejrzewany poszukiwany policyjnym listem gończym i czerwoną notą Interpolu ukrywa się gdzieś za granicą i żąda odszkodowania.
Czy choć przez moment pomyślał, jak się teraz muszą czuć bliscy nieżyjącej rodziny? Kto i jak zadośćuczyni ich krzywdę? Skoro tak mu dobrze idzie pisanie, to czy do nich też wysłał list z wyjaśnieniem, że to nie on jest odpowiedzialny za spalenie samochodu?
A przecież wystarczyłoby przylecieć do kraju, stanąć przed sądem i oczyścić się z podejrzeń. Po ogłoszonym wyroku "Wyborcza" i inne media bez żadnych szantaży sprostowałaby swoje artykuły i biły się w pierś ze wstydu.
O ile rzecz jasna domniemany sprawca wypadku na A1 zostałby uniewinniony. Do tego czasu nikt w tych cytowanych komentarzach i opiniach nie zobaczy nic nieprawdziwego.