"Mama siku!". To, co robią matki z dziećmi na basenie w Warszawie, przechodzi ludzkie pojęcie
Basen publiczny to nie łazienka. Nikt nie chce na to patrzeć
Upalny sierpniowy dzień, wielkie miasto. Gdzie znaleźć wytchnienie bez wyjeżdżania daleko, jeśli nie na publicznym basenie? I to otwartym basenie Moczydło w Warszawie, gdzie pływanie można połączyć z opalaniem się na kocu pod drzewkiem. No właśnie – pod drzewkiem, wokół którego kręcił się cały problem, a dokładnie kręciły się małe dzieci.
I ja wszystko rozumiem – to, co mi bezdzietnej dwudziestokilkulatce mogłoby przeszkadzać, dla wielu rodziców jest normą, za którą przepraszać nie będą. Więc wbrew pozorom jestem w stanie zrozumieć, że dzieci biegają, chlapią wodą czy krzyczą. Ale są pewne normy społeczne, których rodzice powinni uczyć od razu. Albo przynajmniej się starać.
O czym mowa? O tym, co poleciła dzieciom zrobić pewna mama, która wypoczywała z nimi na kocu obok mnie, znajdując cień pod tym samym drzewkiem. Kilkuletnia dziewczynka, która zresztą biegała dookoła kompletnie nago, do czego zaraz dojdziemy, krzyknęła nagle "mama siku!".
Na szczęście wypoczywałyśmy w tej części parku wodnego, w której do łazienki było dosłownie kilka metrów. Matka nie spojrzała jednak nawet w stronę toalety i odpowiedziała "no to rób". Zanim zdążyłam odwrócić głowę w drugą stronę, dziecko dosłownie metr od mojego koca załatwiło się pod drzewem.
Na oczach moich i masy ludzi wypoczywających w tym miejscu. Wtedy poważnie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w wielu sklepach czy restauracjach zakazane jest wprowadzanie psów, a jednocześnie można zabierać tam dzieci, zanim te poznają podstawy funkcjonowania w społeczeństwie.
Ale przede wszystkim, zanim rodzice zainteresują się nimi na tyle, by takich sytuacji uniknąć. I tak, rozumiem potrzeby fizjologiczne. Wiem, że dziecko może na spacerze zwyczajnie do łazienki nie doczekać, że dopiero uczy się panować nad potrzebami ciała i rodzic nierzadko musi pomóc mu załatwić się za krzaczkiem czy w innym miejscu publicznym. Ale to nie była tego typu sytuacja.
Łazienka była obok, a matka nawet nie zaproponowała córce, że ją tam zaprowadzi. Najzwyczajniej w świecie nie chciało się jej wstać i zająć dzieckiem. Jej wypoczynek był ważniejszy niż higiena – bo przecież dziecko po wszystkim nie miało szansy nawet umyć rąk. Nie mówiąc o tym, że właśnie zanieczyściło przestrzeń, w której inni odpoczywali.
Jej wypoczynek był ważniejszy niż szacunek do przestrzeni publicznej – jak widać, uznała, że to nie jest dobry moment na to, żeby uczyć dziecko szacunku do otoczenia, w którym trzeba funkcjonować tak, żeby nie przeszkadzać innym.
Nagie dziecko na basenie – niektórzy dorośli na taki widok czyhają
Jej wypoczynek był również w pewnym sensie ważniejszy niż prywatność jej dziecka. Wiem, że sama dziewczynka była za mała, by odczuwać wstyd wynikający z tego, że załatwia swoje potrzeby publicznie czy biega nago. Ale jej mama powinna być na tyle odpowiedzialna, by wiedzieć, że wśród dorosłych są też tacy, którzy mogą tylko oczekiwać podobnego widoku.
Jeśli nie zależy wam na komforcie obcych ludzi, którzy naprawdę nie mają ochoty oglądać waszych dzieci w tak intymnych sytuacjach, może pomyślicie o własnym dziecku, które narażone jest na niebezpieczeństwo?
O ile bieganie nago w domu czy w ogródku w obecności np. rodziców i dziadków, nie jest niczym szkodliwym, to już nagość w miejscach publicznych ogólnie nie jest akceptowalna. Nasza nagość, przy całym szacunku dla ciała, a może właśnie z jego powodu, ma pewne granice i nasze dziecko powinno je znać. Nie mówiąc o potrzebach fizjologicznych i podstawach higieny, które właśnie u własnych dzieci zaniedbujecie. Rodzice, spójrzcie czasem ponad czubek własnego nosa.