Pracownik restauracji ujawnia "wałki" w knajpach w Warszawie. Tak kantują klientów i swoich szefów
"Nie ma chyba restauracji, w której nie okradałoby się właściciela i klientów" – usłyszał dziennikarz "Gazety Wyborczej" Rafał Górski od pracowników warszawskich knajp. Ujawnili mu różne metody oszukiwania, a także ile z tego mają.
Jak kelnerzy i barmani oszukują klientów? Lepiej zwracać uwagę na kwoty na terminalu
Olek, barman z 15-letnim stażem, przyznaje, że najłatwiejsze jest nienabijanie rachunku na kasę fiskalną, gdy ktoś płaci gotówką. Jest to skuteczne, bo od jakiegoś czasu obsługa nie wrzuca pieniędzy do wspólnej puli do podziału. Zamiast tego nosi specjalne portfele, z których później rozlicza się indywidualnie na koniec dnia.
– Po prostu musisz oddać tyle gotówki, ile jest nabite na twoje konto. Więc gdy jest tabaka [duży ruch - przyp. red.], przygotowujesz sobie stare wydruki fiskalne. Gość płaci, kręcisz się wokół kasy, wydajesz resztę, a ty wykładasz na bar stary wydruk, gość go nie dostaje, zresztą na ogół ich to nie interesuje. Jeśli robisz to bez mrugnięcia okiem, nie ma szans, by ktoś to zauważył – zapewnia.
Czytaj także: https://topnewsy.pl/6650,wojek-zaplacil-1400-zl-w-restauracji-belvedere-wpadla-tam-skarbowkaInny "wałek" robi się, gdy ktoś płaci kartą. Niektórzy pracownicy zauważyli, że nie wszyscy patrzą dokładnie na ceny w menu. Dobijają więc na terminalu kilka złotych "napiwku", z którego potem już normalnie rozliczają się z szefem.
A co jeśli klient zobaczy, że kwota na terminalu jest zbyt wysoka, a nie chciał zostawić napiwku? – Wtedy gram, że się pomyliłem. Nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś mnie oskarżył, że zrobiłem to celowo – mówi Olek.
Takie oszukiwanie trzeba robić jednak z umiarem, bo mogą tak robić też inni koledzy i koleżanki z pracy. Zbyt wiele "pomyłek" nie przeszłoby tak łatwo. Dlaczego to robią? Bo coraz mniej ludzi zostawia napiwki, a podstawa wypłaty minimalna. W zwykły dzień Olek na "wałkach" może zarobić 100 zł, w weekend 300 zł, ale czasem mogą mu zostać marne grosze z "bonusowego" piwa.
Najbardziej powszechne, ale i najmniej dochodowe są właśnie "wałki" na piwie. Kiedy jest otwierana nowa beczka lub się kończy, trzeba zlać pianę. – Czasami trzeba zlać mniej lub więcej piany. U mnie zawsze jest "więcej". Kasa za jedno czy dwa piwa ląduje w mojej kieszeni – wyjawia Olek.
"Wałki" na alkoholu też się zdarzają. Praktycznie nikt nie zauważy, że jest go mniej w kieliszku czy szklance
Julita, która dostaje na rękę 23 zł za godzinę, czyli poniżej średniej krajowej, z napiwków ma ok. 1000 zł miesięcznie. Drugie tyle zarabia na "wałkach" w klubach i na eventach. Co robi?
Wlewa odrobinę mniej wódki do kieliszków z grubszym dnem. Praktycznie nie da się na oko zobaczyć różnicy ok. 5 ml, tym samym pieniądze za ósmego shota trafiają do niej. Robi też "specjalne" koktajle na życzenie klienta, do których też wlewa mniej alkoholu.
– Mówię gościowi, że skomponuję koktajl specjalnie dla niego. Oprócz syropów i soków używam dwóch rodzajów alkoholu, ale liczę to tak, jakbym wlała trzy. Jeszcze nikt się nie zorientował – chwali się.
Czytaj także: https://topnewsy.pl/6002,kupil-kubek-bubble-tea-ale-cos-mu-nie-lezal-polska-siec-leci-w-kulkiNa większe imprezach jak np. festiwale muzyczne trzeba najpierw zamienić pieniądze na żetony, by potem płacić nimi za picie i jedzenie w strefie gastronomicznej. Usprawnia to kolejki, ale jest też polem do popisu dla pracowników.
– Tam jest wolnoamerykanka. Przemiał ludzi jest tak duży, że żetony walają się wszędzie za barem. Jeśli każdy ma wartość 10 złotych, a garść schowasz do kieszeni, to rachunek jest prosty. Zawsze wychodzisz do przodu – mówi Julita. Niewykorzystane żetony bowiem można później wymienić z powrotem na pieniądze. Na zeszłorocznym festiwalu w ten dziewczyna zarobiła 1,5 tysiąca złotych.