
Od ponad tygodnia powinien być w Polsce, ale nie wrócił z Tajlandii. 24-latek kontaktował się z mamą jeszcze w dzień powrotu, miał niebawem wsiąść do samolotu. Nikt nie wie, czy tak się stało, bo kontakt z mężczyzną się urwał.
24-latek pojechał do Tajlandii na wakacje i cały czas kontaktował się z mamą. Opowiadał, gdzie się przemieszcza. Jednak 2 października, gdy miał wracać do Polski, kontakt z mężczyzną się urwał. Z rodziną kontaktował się ostatni raz o godzinie 8.17. Potem już nie można było się do niego dodzwonić. Trzy dni później mężczyzny wciąż nie było w domu. Wtedy jego mama zgłosiła na policję w Śremie zaginięcie syna. O pomoc poprosiła też biuro detektywistyczna Dawida Burzackiego.
Warto wspomnieć, że zespół prywatnych detektywów nie pobiera od rodziny mężczyzny wynagrodzenia. Nieustannie pracowali w Tajlandii nad ustaleniem tego, co stało się z 24-latkiem ze Śremu – podaje "Fakt". O poszukiwaniach opowiada dziennikowi detektyw Dawid Burzacki. – O naszych działaniach w związku z zaginięciem powiadomiliśmy policję i zagraniczne placówki dyplomatyczne. W czwartek, 10 października, skupiliśmy się na tym, aby odtworzyć ostatnie kilkanaście godzin, kiedy z 24-latkiem był jeszcze kontakt – mówi detektyw Burzacki.
Burzacki: Mężczyzna z dużym prawdopodobieństwem opuścił Tajlandię
Detektyw opowiedział o osobach, które miały kontakt z 24-latkiem przed jego zaginięciem. – Ustaliliśmy osoby, które w dniu zaginięcia jako ostatnie miały kontakt z zaginionym. Mogę powiedzieć, że są to dwie kobiety, obywatelki Tajlandii. Udało nam się z nimi porozmawiać. Były w posiadaniu ważnych informacji. Natomiast z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że mężczyzna opuścił Tajlandię z zamiarem powrotu do domu – ocenia. Jak się wyraził, był to niskobudżetowy lot z kilkoma przesiadkami, między innymi w Abu Zabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Obecnie te informacje weryfikuje policja przez Wydział Współpracy Międzynarodowej.
Zobacz także
