"Doom spending" – można przetłumaczyć jako fatalne wydawanie pieniędzy. I nie chodzi wcale o to, że za mało oszczędzamy. To mechanizm, w który często popadają osoby z młodszego pokolenia, a polega on na beztroskimi i impulsywnym wydaniu pieniędzy oraz nagradzaniem się poprzez kupowanie "głupot", czyli rzeczy realnie nam niepotrzebnych. Jeśli wpadłeś w doom spending, to mówi coś o tobie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Doom spending" – gdy wydawanie na "głupoty" idzie za daleko
Konsumpcjonizm w naszym społeczeństwie ma się coraz lepiej, od kiedy media społecznościowe są powszechne. W końcu ogromna część treści na TikToku, Instagramie czy Facebooku kręci się wokół tego, co warto kupić, na testach produktów, reklamach, przekonywaniu widzów, dlaczego kolejny produkt jest teraz "must have".
Na każdą możliwą okazję, święta, nową porę roku, powrót do szkoły, początek wakacji zalewają nas filmiki i posty z serii "nie idźcie, a biegnijcie do..." i tutaj pada nazwa sklepu, do którego mamy się udać, by kupić te najpotrzebniejsze rzeczy.
Jeśli kiedyś reklamy były domeną telewizji, a ich nachalność mogła nas nawet bawić, to teraz czasem trudno nam w "polecajce" od internetowego twórcy w ogóle reklamę dostrzec.
Najbardziej na to są narażone dzieci – pisaliśmy w TopNewsach o zjawisku "Sephora kids", czyli dzieci uzależnionych od drogich zakupów kosmetycznych – ale te nie dysponują jednak zazwyczaj własnymi środkami.
W "doom spendingu" rozsmakowały się za to zetki i milenialsi. Zetki, czyli osoby urodzone po 1995 r. to młodzi dorośli, którzy w większości dopiero organizują sobie stabilne życie. Mieszkanie czy auto nierzadko są dla nich dalekim planem, który wymaga przede wszystkim tego, by zacząć oszczędzać. Milenialsi chociaż starsi, także są pod wielkim wpływem konsumpcjonizmu i zmęczenia ciągłą pogonią za karierą.
Strach przed biedą nie powstrzyma wydawania
Tymczasem wydawanie pieniędzy staje się dla nich sposobem na stres, rekompensację pewnych braków, zabawę, szybki zastrzyk dopaminy. Można powiedzieć, że "doom spending" to wydawanie pieniędzy na rzeczy, których realnie nie potrzebujemy, po to, by poczuć się lepiej. Próbujemy w ten sposób zatuszować nasze problemy.
Baeckström, ekspertka w dziedzinie finansów behawioralnych, w wywiadzie dla CNBC Make It, wyjaśniła, że wielu młodych ludzi ucieka w kompulsywne kupowanie z powodu życia w ciągłym stresie, napięciu, bombardowanie złymi wiadomościami.
Głosi tezę zgodnie, z którą złe emocje przekładają się na wydawanie dużych pieniędzy na rzeczy, których nie potrzebujemy. Ciekawy jest jednak aspekt oszczędzania w tym kontekście. Czy wizja braku pieniędzy – tego, że bez oszczędzania nie kupimy auta, mieszkania, nie usamodzielnimy się, nie jest dla nas motywacją do zaprzestania zakupów?
Paradoksalnie nie. Odczuwanie lęku przed biedą czy presja na ciągłe zarabianie pieniędzy również mogą napędzać nas do kompulsywnych zakupów. A z błędnego koła wydawania pieniędzy nie jest wyjść łatwiej niż z innych rodzajów uzależnień.
Nad tym problemem powinniśmy więc popracować z psychologiem bądź terapeutą, ponieważ ma on nie tyle związek z ilością pieniędzy, którą posiadamy, a z naszymi lękami i napięciami dnia codziennego.