Wyciął drzewa na swojej działce, teraz musi zapłacić ponad 300 tys. zł. "Jestem załamany"

Bartosz Godziński
25 października 2024, 06:37 • 1 minuta czytania
Nie można ot tak wyciąć sobie drzewa nawet na na swojej działce. Podlega to ścisłym przepisom i wymaga specjalnego pozwolenia. Jeśli się o to nie postaramy, możemy zostać ukarani wysokim mandatem. Przekonał się o tym pan Andrzej z Dąbrowy Górniczej, który ma do zapłacenia astronomiczną kwotę.
Co grozi za wycięcie drzewa na swojej działce? Kary mogą być dotkliwe Fot. Aurora Aguilar / Pexels (zdj. poglądowe)
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Wycinkę drzew reguluje ustawa o ochronie przyrody. Zgodnie z artykułem 83 ust. 1) ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 roku (Dz. U. z 2018 r., poz. 1614), musimy mieć zgodę na wycięcie drzewa lub krzewu na własnej nieruchomości. Udziela jej wójt, burmistrz lub prezydent miasta. Wniosek możemy złożyć w urzędzie, starostwie lub przez internet.


Jest jednak sporo wyjątków. Legalnie i bez pozwolenia możemy wyciąć np. drzewa młode lub owocowe. Zanim jednak sięgniemy po piłę mechaniczną, koniecznie sprawdźmy przepisy np. na stronie rządu. Kary za nielegalną wycinkę są potężne niczym buk. Podobnie jak i za brak nasadzeń w ramach rekompensaty, o czym przekonał się pan Andrzej.

Kupił działkę z 6 jesionami. Dostał pozwolenie na wycinkę, ale nie zrobił jednej rzeczy

W 2015 roku kupił działkę z dzikim wysypiskiem śmieci niedaleko Huty Katowice, bo chciał tam rozkręcić biznes – możemy przeczytać w WP. Nie znał się na prawie budowlanym, więc przekazał pełnomocnictwo znajomemu, by sprawy budowlane ogarniał za niego.

Na działce rosło 6 jesionów, które przedsiębiorca chciał wyciąć. Złożył w urzędzie wniosek, a w międzyczasie zajął się uprzątnięciem działki. Były tam tysiące butelek, opon i innych śmieci, które trzeba było wywozić samochodami. Możliwe, że to przykuło uwagę strażników miejskich, którzy podjechali z kontrolą.

Podczas porządkowania działki zjawili się strażnicy miejscy i zarzucili mi nielegalne wycinanie drzew. Były to wyłącznie chwasty i bardzo drobne samosiejki. Po kilku dniach przyjechała pani z Wydziału Ochrony Środowiska i - biegając po działce z miarką - określiła, nie wiadomo na jakiej podstawie, obwody wyciętych "drzew". Decyzją administracyjną wymierzono mi karę w wysokości 75 tys. 639 zł. Byłem załamany.Pan AndrzejPrzedsiębiorca z Dąbrowy Górniczej

Zastanawiał się, czy nie zrezygnować z budowy i rozwoju firmy, skoro miał do zapłacenia taką karę. Zdecydował się jednak odwołać do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Katowicach i po kilku tygodniach sprawę umorzono. Nie musiał już płacić kary, a do tego dostał też zgodę na wycięcie drzew na działce.

To nie koniec tej historii. Jesiony zostały wycięte w 2017 roku, ale 5 lat później przyszli do niego urzędnicy i zdębieli. Pan Andrzej również. Po wycięciu jesionów miał zasadzić inne drzewa. Jednak pełnomocnik o tym zapomniał mu powiedzieć.

Zgodnie z decyzją, którą odebrał pełnomocnik, miał na działce zasadzić aż 24 nasadzenia zastępcze o określonych wymiarach (6 klonów zwyczajnych, 6 buków pospolitych, 6 grabów pospolitych, 6 jarząbów szwedzkich). Nie zrobił tego, więc kontrolerzy wystawili mandat na... ponad 314 tys. zł.

Pan Andrzej znów się odwołał i zaczął szukać drzew zastępczych, co nie było łatwe, bo miały mieć konkretne grubości pnia i gatunki. Nie było to też tanie. Zapłacił za wszystko niemal 30 tysięcy złotych, czyli 10 razy mniej niż za grzywnę, zasadził i myślał, że już wszystko będzie załatwione. Otóż nie.

Jego sprawa od tamtego czasu była rozpatrywana wielokrotnie. Na swoją obronę miał to, że na działce chciał prowadzić firmę, a nie park. Urzędnicy dopatrzyli się jednak, że tylko 3 nasadzenia miały prawidłowe wymiary.

– Jestem załamany. Całkowicie odbiera mi to chęć i motywację do działania. Nie mam pewności, czy za kilka lat nie znajdzie się kolejny urzędnik, który zechce mi odebrać to, co zarobiłem ciężką pracą. Nigdy nie miałem kolizji z prawem i nigdy nie byłem karany. Nie rozumiem zaciekłości i zawziętości urzędnika do walki z obywatelem i podatnikiem – przyznał w rozmowie z WP.

Ponad 300 tysięcy złotych to nie kara, ale "opłata" za usunięcie drzew. Urzędnicy są nieugięci

Zza urzędniczego biurka sprawa wygląda inaczej. Według Marcina Janika, Naczelnika Wydziału Ochrony Środowiska, "naliczona kwota jest opłatą za usunięcie drzew, a nie karą". Do obliczeń wzięto pod uwagę stawki za obwód pnia, które były zawarte w obwieszczeniu Ministra Środowiska.

Duża liczba drzew, które pan Andrzej musiał zasadzić, również jest zgodna z przepisami, które mówią, że ilość i miejsce nasadzeń zastępczych ma być "w liczbie nie mniejszej niż liczba usuwanych drzew lub o powierzchni nie mniejszej niż powierzchnia usuwanych krzewów stanowiących kompensację przyrodniczą".

Urzędnik przyznaje, że nie zawsze po wycięciu drzew wymagane są nasadzenia zastępcze. Jeśli właściciel działki "poprze swoją decyzję racjonalnym powodem, a wartość przyrodnicza, kulturowa i krajobrazowa usuwanych drzew jest nieznaczna", to wtedy w drodze wyjątku może być zwolniony z tego obowiązku. Na takie uzasadnienie jest jednak za późno.

W tym momencie dalsze postępowanie nie jest prowadzone i nie ma tego w planach. "Decyzja o przeliczeniu naliczonej wcześniej opłaty została utrzymana w mocy przez organ wyższego stopnia w postępowaniu odwoławczym" – poinformował urzędnik. Tak więc pan Andrzej będzie musiał zapłacić ponad 314 tys. złotych.