Mąż wymusił na mnie posiadanie dziecka. Koszmar zaczął się po narodzinach – powiem wam, dlaczego

redakcja Topnewsy
10 marca 2024, 13:04 • 1 minuta czytania
"Mąż mówił, że będzie mi 'pomagał' przy dziecku. Wtedy zwróciłam mu uwagę, że to chyba nie chodzi o pomoc, bo dziecko będziemy mieć razem i opieka nad nim to obowiązek 50/50. Wtedy mi przytaknął – powinnam go nagrać i dziś mu to puścić, bo teraz mamy inny podział – ja robię sto procent, a on bierze dziecko na chwilę, zanim uczepi się mnie znowu, gdy on spojrzy w telefon. To nie życie, to koszmar, na który on mnie namówił" – pisze do nas czytelniczka, która chce pozostać anonimowa.
Mąż namówił mnie na dziecko, a koszmar zaczął się po narodzinach Fot. 123 rf/zdjęcie seryjne
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

"Mąż namawiał mnie na dziecko – dziś rozumiem ludzi, którzy wychodzą z domu i znikają bez śladu"

Piszę do Was, bo po historii, którą przeczytałam w internecie, ulało mi się. Dodałam się na jedną z grup zrzeszających osoby, które żałują, że mają dzieci i przeczytałam post kobiety, która na dziecko zgodziła się pod namowami męża.


Dzisiaj ona zastanawia się, gdzie uciec, bo wie, że zmarnowała swoje życie, a odwrotu od bycia matką przecież już nie ma. Chyba. Popłakałam się, gdy przeczytałam jej post, bo myślałam, że nikt nie odczuwa tego, co ja. Skoro ja nie jestem sama, to chcę, żeby inne kobiety też nie były, dlatego proszę o publikację mojej historii, ale anonimowo.

Mojemu mężowi nie śniło się nawet, co naprawdę mogę czuć. Przed ciążą – to chyba jak w przypadku każdej z nas – on snuł historie, jakimi to świetnymi rodzicami będziemy, uważał, że będzie cudownym ojcem, bo "małe dzieci go lubią".

Mąż mówił, że będzie mi "pomagał" przy dziecku. Wtedy zwróciłam mu uwagę, że to chyba nie chodzi o pomoc, bo dziecko będziemy mieć razem i opieka nad nim to obowiązek 50/50.

Wtedy mi przytaknął – powinnam go nagrać i dziś mu to puścić, bo teraz mamy inny podział – ja robię sto procent, a on bierze dziecko na chwilę, zanim uczepi się mnie znowu, gdy on spojrzy w telefon. To nie życie, to koszmar, na który on mnie namówił.

Ale od początku – ja nigdy nie chciałam mieć dzieci, było nam dobrze razem, bardzo kochałam męża (nazwijmy go Michał) i przejęłam się, dopiero gdy on zaczął mówić o tym, że związek po latach może być pusty... Stwierdził, że trudno, żeby być ze sobą kilkanaście lat i być blisko, gdy "nie ma się wspólnego celu".

Zabolało mnie to, bo zabrzmiało, jakby on już miał takie obawy albo jakby związek tylko we dwójkę "mu się znudził" i potrzebuje dziecka, żebyśmy mieli po co ze sobą być. Było mi przykro, bo dla mnie Michał był celem, miłością i żeby go nie stracić i nie snuć takich wizji zgodziłam się na dziecko.

Czytaj także: https://topnewsy.pl/2999,moj-maz-oglada-pornografie-przejrzalam-mu-historie-i-sie-brzydze

W czasie ciąży wszystko było super, ale też wiele od niego nie wymagałam – pracowałam do 7. miesiąca, on mnie rozpieszczał, gładził po brzuszku, kupował ze mną różowe ubranka... To była sielanka. Koszmar zaczął się po narodzinach.

Nie poczułam żadnego zalewu miłości, gdy wzięłam córkę na ręce po raz pierwszy. Moje życie zamieniło się szybko w festiwal płaczu, braku snu i marazmu. Przez brak pracy, regularności, wstawanie o każdej porze czułam się jak we śnie. Szybko zaczęło się między nami psuć.

Co z tego, że byłam w dzień i w nocy ledwo żywa? Ja musiałam wstawać do dziecka, bo to on rano wstawał do pracy. Nieważne, że on będąc w pracy, miał czas na kawę, na Facebooka, wyjść na obiad ze znajomymi. Ja piłam zimną kawę, przysypiałam na siedząco, próbowałam w międzyczasie zadbać o to, by dom nie zamienił się w norę.

Wtedy pierwszy raz zaczęłam fantazjować o tym, że wychodzę z domu i ich zostawiam. Dzisiaj córka ma 3 lata, a ja nie wiem, kim jestem. Wiem, że wstajemy koło 6, przechodzimy awanturę o to, że dałam jej zły talerz na naleśniki, potem awanturę o to, że buty na rzepy zapięłam ja, a chciała sama, oddaję ją do przedszkola, idę do pracy, zabieram ją z przedszkola, robimy zakupy, wracamy do domu i koniec mojego życia.

Nie zrobię sobie długiej kąpieli, nie pójdę na siłownię, nie przeczytam książki, nie pooglądam Netflixa, nie pójdę z koleżankami na wino – nie chciałoby mi się słuchać o ich wygodnym życiu i na pytanie "a co ty robiłaś w ten weekend", odpowiedzieć "włączałam młodej bajki na YouTube, bylebym miała chwilę na poleżenie na kanapie bez niej uczepionej do nogi".

Nie mogę tak naprawdę nic. Moi rodzice i teściowie pracują, mąż wraca wieczorem, nie zostawię go z małą samej, bo skończy się rykiem, a poza tym ja nie mam już siły wychodzić, ja chciałabym odpocząć w domu bez niej. A co się dzieje, jak on się "zajmuje dzieckiem"?.

Za chwilę córka przybiega do mnie, bo on nie umie jej zająć w ciekawy sposób albo patrzy się w telefon i słyszę ciągle od niego "bo ona chce do ciebie". No jasne, że chce do mnie, bo cały dzień spędza ze mną! Wstaję zgodnie z zegarem dziecka, budzę się zgodnie z zegarem dziecka, jakbym nie była już człowiekiem a robotem do opieki.

"To nie życie, to wegetacja"

Mąż uprawia jogging, więc po pracy czy w weekendy zawsze znajdzie godzinę na wyjście dla siebie. Jak z nim o tym rozmawiam, to rzuca się na mnie, pytając, czy ma ze wszystkiego rezygnować, że "to tylko godzinka". Ale dla mnie to kolejna godzina po pracy czy w weekend, gdy muszę być z małą sama. On tego nie rozumie, pyta, czemu jestem zła, czemu "warczę na niego i dziecko".

Umie mi pomóc, tylko jak pokażę mu coś palcem, ale co z tego, skoro jak jesteśmy w domu oboje, to dziecko i tak jest uczepione mnie? Tęsknię za moim starym życiem. Za spaniem i budzeniem się bez marudzenia dziecka, za ciszą w weekend, za ciepłą kawą.

Nie zjem nawet tego, co chcę, bo córka nie pozwala na nic. Jem śmieciowo albo żyję na kanapkach, bo robienie czegoś z nią przy nodze zajmuje dwa razy dłużej, a jak zaśnie w dzień, to i ja padam na kanapę.

O seksie i randkach nawet mówić nie będę – nie myślę o tym z mężem, bo jestem na niego zbyt zła za to, jak mnie traktuje. Ale nie czuję się kobietą od dawna, czuję, że poświęcam najlepsze lata życia, żeby być ciągle zmęczoną, zaniedbaną, żeby każdy pytał mnie co u córki, nie u mnie.

Ktoś powie – co to za problem wyjść na godzinę w tygodniu na siłownię czy do kosmetyczki? Z dzieckiem zawsze się coś wyłoży. A to nie zdążę gdzieś, bo córka ma okres buntu i zbierałyśmy się z domu pół godziny za długo. A to wiecznie jest chora – co rozwala mi cały dzień.

Gdy szef zaczyna krzywo patrzeć, bo biorę kolejne L4 na dziecko, to boję się, ale nie o pieniądze. Mąż dobrze zarabia. Boję się, że jak mnie zwolnią i nie znajdę sensownej pracy, to będę musiała z tym dzieckiem siedzieć w domu cały dzień, a tego psychicznie nie wytrzymam.

Dziecko miało nas do siebie zbliżyć, a ja dzisiaj nie mogę na mojego męża patrzeć bez złości. Wszystkie jego słabości zobaczyłam po urodzeniu córki. Nie interesują go moje uczucia, nie dba o nasz wspólny czas, jest egoistą. Jak myślę sobie, że przed nami kolejne lata takiego życia, to odechciewa mi się wszystkiego. To nie życie, to jest wegetacja.

Chcę tylko powiedzieć kobietom, żeby ufały tylko sobie, swojej intuicji i myślały o tym, co jest najlepsze dla nich, a nie dla partnera. Wierzycie, że "będzie dobrze" i że "on wam pomoże"? To się okaże po narodzinach, a wtedy na ucieczkę będzie za późno. Dziś rozumiem ludzi, którzy wychodzą z domu pewnego dnia i nigdy do niego nie wracają.