Napisałam tekst "Im więcej zna trendów w wychowaniu, tym gorszy jest jej bombelek. Mam dość nowoczesnych matek" i włożyłam nim kij w mrowisko. Okazało się, że to temat poruszający dzietnych i bezdzietnych, kobiety i mężczyzn, nauczycielki przedszkola i zmęczonych wnukami dziadków.
Wiadomości od czytelników do tej pory wpadają na moją skrzynkę mailową, a ja jestem bardzo ciekawa, z kim rozmawiam – bo z niektórymi czytelnikami jestem po długiej dyskusji. I powiem Wam, co mnie najbardziej zaskoczyło, co tak naprawdę społeczeństwo myśli o "nowoczesnych matkach" no i czy zmieniłam zdanie. Dostałam też w końcu sporo hejtu. I chyba czas na moją małą samokrytykę. Ale o tym na koniec.
Rodzaje czytelników, którzy do mnie napisali:
Nie zaskoczyło mnie to, że tym tekstem zirytowałam wiele matek – chociaż moja krytyka dotyczyła źle używanych metod, a nie tego, że same narzędzia są złe. Ale bardzo zaskoczył mnie fakt, że to także od matek dostałam najwięcej słów zgody, a nawet podziękowania, za to, że "przestały mieć wyrzuty sumienia". Jak to?
Wiele wiadomości dotyczyło tego, że w świecie metod nowoczesnego wychowania można się zagubić, a matka, która od dziecka wymaga, jest nierzadko oceniana jako ta, która dziecko "tresuje". Jedna z czytelniczek napisała wprost, że w dzisiejszym podejściu do wychowania brak złotego środka, a matki są krytykowane przez inne za wszystko.
"Kamień spadł mi z serca po Pani tekście, przestałam myśleć o sobie jako o złej matce, bo podniosłam głos na dzieci. Myślę, że u nas jest brak złotego środka. Ani krzyki i dyscyplina, ani egocentryczne podejście do dziecka nie sprawi, że wychowamy dobrego człowieka" – pisze jedna z mam.
"Jestem matką dwóch córek i mam wrażenie, że jestem wyklęta przez przyjaciółki, bo stawiam dziecku granice. Zwracam uwagę, gdy jest samolubne, tłumaczę, że nie może mieć wszystkiego. I chociaż czasem kosztuje mnie to więcej wysiłku, to wiem, że nie wychowuję małego egoisty" – tłumaczy inna.
Alarmujące jest to, że wiele matek mówi wprost, że chociaż swoim dzieciom potrafi postawić zdrowe granice, to obawia się ich rówieśników, którzy wyrastają w przekonaniu o swojej wyjątkowości, a w praktyce kończy się to tym, że mają większą odwagę do rozpychania się łokciami.
Byłam w szoku, że tyle głosów zrozumienia i listów pełnych obaw dostałam od pedagogów pracujących z najmłodszymi dziećmi, głównie nauczycielek przedszkola. To one w końcu poza rodzicami spędzają z maluchami najwięcej czasu i biją na alarm, wskazując, że takich scen jak z najmłodszymi dziećmi w swojej praktyce jeszcze nie widziały.
"Jestem nauczycielem od 16 lat, od dwóch pedagogiem specjalnym. Moje osobiste dzieci w myśl nowego trendu wychowania egoistycznych Jasiów i Baś są pewnie w oczach wielu matek wręcz dręczone przeze mnie, bo zawsze ponoszą konsekwencje swoich czynów, mają limity na elektronikę oraz słyszały 'nie' jeśli sytuacja tego wymagała" – czytam.
Inna nauczycielka wskazuje na rosnącą agresję najmłodszych dzieci i brak reakcji rodziców. Rzucanie krzesłem, stołem, uderzenie w twarz opiekunki? Takie rzeczy się dzieją, a uważam, że żaden dorosły nie powinien musieć tego znosić! Nawet ten, który godzi się na pracę z dziećmi.
"Gorsze niż sytuacje są rozmowy z rodzicami. Oni stawiają łagodnie granice, podczas gdy my mamy znosić przemoc fizyczną ze strony ich dzieci? Dzisiejsi rodzice nie wykazują pokory, nie przepraszają. 'Dziecko takie jest, dziecko jest wymagające'. A czy ja w swojej pracy zasługuje na bycie tak traktowaną? – wskazuje jedna z nauczycielek przedszkola.
I powiedzmy to głośno – możecie nazwać mnie egoistką czy ignorantką w dziedzinie wychowania, ale ostatecznie za wychowanie dziecka odpowiedzialni są jego rodzice i to tylko oni mogą przymykać oko na jego zachowanie – na własną odpowiedzialność! Cała reszta społeczeństwa nie wykona za Was tej pracy, ale także nie musi znosić zachowań krzywdzących, niekulturalnych, zaburzających spokój ze strony waszego dziecka.
I prywatnie – uważam nauczycielki nowych pokoleń za heroski z anielską cierpliwością...
Poruszające było to, że jeden czytelników swój e-mail podpisał "bezradny dziadek" i nie była to jedyna wiadomość od tych, którzy ubolewają nad własnymi wnukami. Szczególnie starszemu pokoleniu, które żyło w zupełnie innym świecie wychowawczym trudno jest dzisiaj porozumieć się z wnukami.
"Dziadek jest najgorszy, bo umie powiedzieć wnukowi 'nie'. Bo nie da się terroryzować krzykiem, bo czasem chce, by dziecko było samodzielne. Widzę, że mój wnuk wiele rzeczy wymusza, rozstawia rodziców po kątach. Nie można się wtrącić, bo dziadek będzie najgorszy, ale boję się, że za parę lat, jak córce wejdzie na głowę, to będzie za późno" – pisze do mnie jeden z czytelników.
Dziadkowie i babcie przyznają wprost, że powrotu do "kindersztuby" i tresowania dzieci wcale nie chcą! (I dzięki Bogu!). Ale nie rozumieją zasad, które w ich odbiorze opierają się na tym, że dziecku wolno wszystko, a nawet rodzic nie jest autorytetem. Babcie nie chcą słyszeć, że ojciec/matka to wnuka "partner".
"Zgadzam się z Panią, widzę po zięciu i córce, że każda próba zrobienia czegoś, co wnukowi nie podpasuje, kończy się dyskusją na pół dnia. A to jest 4,5-latek i pod niego układany jest dzień i grafik. Oni z nim rozmawiają, jakby on sam miał zadecydować, o tym, co dorośli dziś robią. A jak powie nie? To nie, rodzina zostaje w domu, bo dziecko nie ma humorku" – pisze mi osoba podpisana jako "Babcia".
Nie zabrakło też osób, które słusznie stwierdziły, że moja krytyka dotyczy źle użytych metod, bo przykłady, które przywołałam, pokazały, że rodzice byli w nich zagubieni. Usłyszałam, że mylę bliskościowe wychowanie z brakiem wychowania – pewnie faktycznie tak jest, ale opisywałam przykłady, w których tę samą pomyłkę zaliczyli rodzice.
"Pani opis nie ma nic wspólnego z tym, co niesie świadome rodzicielstwo, gdzie dziecko uczy się szanowania granic swoich, jak i każdej innej osoby. Uczy się też szanować i dbać o otaczający go świat" – pisze słusznie czytelniczka.
– wskazuje inna, a ja biorę to do serca.
I na koniec muszę chyba wyjaśnić dwie rzeczy.
Nie jestem ekspertką od wychowania, nie mam własnych dzieci (ale nie uważam, że jedno wyklucza drugie) i kilka moich obserwacji nie ma sprawić, że rodzice wyrzucą do śmieci podręczniki do rodzicielstwa bliskości. A na pewno nie chcę żadnych rodziców zniechęcać, podcinać im skrzydeł czy wywierać na nich presji.
Wiem, że do wychowania dziecka przez epoki potrzebna była cała wioska i dzisiaj podziwiam dwójkę rodziców (czy samotne matki), które robią wszystko, by zbudować dobrego człowieka. Ale żyjmy i dajmy żyć innym. By pokolenie, które wychowujecie w przekonaniu, że wokół którego kręcić ma się świat, nie zepsuło go jeszcze bardziej.