Kobieta ustawiła sobie podpis "desperatka" w sieci. Dostała ponad 10 tys. zaproszeń do kontaktu
"Desperatka" – nakładka na zdjęcie wywołała burzę
Pewna młoda projektantka przed dłuższy czas nie mogła znaleźć pracy. Do szukania nowego zatrudnienia wykorzystywała głównie platformę LinkedIn i to na niej postanowiła się skupić i tym razem. Zamiast jednak chwalić się swoim portfolio lub pisać kolejne inspirujące posty, o tym jak chętnie przyjęłaby nowe wyzwanie, zupełnie zmieniła strategię.
Do swojego zdjęcia dodała ramkę z podpisem desperate, co możemy oczywiście przetłumaczyć na zdesperowana bądź desperatka. Miała na myśli swoją palącą potrzebę znalezienia nowej pracy. Wywołało to burzę oraz pytania, czy jest miejsce na szczerość na rynku pracy.
Kluczowe jest jednak zrozumienie, że na LinkedInie nie od dziś funkcjonują nakładki na zdjęcia profilowe, jednak do tej pory tą, która pokazywała naszą chęć do rozpoczęcia nowej pracy była taka z napisem Open to Work ("otwarta na nowe możliwości zawodowe").
Courtney Summer Myers sama zaprojektowała więc zdesperowaną ramkę z różowym napisem, którą dodała do swojego zdjęcia. Żartobliwe odniesienie do nakładki LinkedIn stanowiło komentarz: Nikt nie powinien wstydzić się zwolnienia z pracy ani informowania innych, że chce pracować.
Kobiecie cyniczne wydawało się też udawanie, że praca jest dla nas tylko jedną z możliwości w momencie, gdy mamy nóż na gardle i potrzebujemy nowego zatrudnienia na już. Wszyscy jednak udajemy, by wyjść na pracowników, którzy wręcz w ofertach przebierają.
Czy poszukiwanie pracy to wstyd?
Użytkownikom platformy spodobała się szczerość i poczucie humoru Courtney i to do tego stopnia, że jej post stał się viralem. W ciągu tygodnia od jego opublikowania, zebrał 274 tys. polubień i ponad 6 tys. 800 komentarzy. Liczby te zszokowały Myers, która przyznała, że zwykle kontaktuje się z ok. 200 znajomymi.
"Byłam po prostu szczera i dlatego nie czułam się niekomfortowo, publikując ten post" – stwierdziła Myers. Dodała, że bycie "autentycznym na platformie, na której ludzie tak często się popisują bez powodu", było uwalniającym doświadczeniem.
Nakładki informujące o poszukiwaniu pracy zostały wprowadzone na platformie LinkedIn w 2020 roku. Już wtedy zaczęła się dyskusja o tym, czy ustawianie ich jest w ogóle w dobrym tonie czy może pokazuje nasz desperacki stosunek do poszukiwań.
Myers wcale nie chciała wzniecać debaty swoim postem, ale jej historia dobitnie pokazała, że ma prawo czuć się sfrustrowana niekończącymi się poszukiwaniami zarobku. W grudniu została zwolniona z pracy jako graficzka w startupie technologicznym i szukała pracy przez około dziewięć miesięcy.
Mieszkała w Londynie ale po utracie pracy musiała wrócić do domu rodziców. Obecnie mieszka w Southampton, miejscowości ok. półtorej godziny od Londynu, i marzy, by być znów niezależną.
"Chcę się wyprowadzić. Chcę płacić czynsz, co pewnie brzmi niedorzecznie, ale chcę żyć niezależnie" – napisała. Kobieta wyznała, że od grudnia złożyła ponad 700 podań o pracę i otrzymała odpowiedzi od mniej niż 10 proc. pracodawców. Ci, którzy się z nią kontaktują, często wymagają czasochłonnych projektów próbnych.
Teraz nie może jednak narzekać na brak zainteresowania. Otrzymała 10 tys. próśb o nawiązanie kontaktu, w tym od rekruterów, którzy umówili się z nią na rozmowy kwalifikacyjne, a także od firm oferujących jej możliwość pracy jako freelancer.
"W mojej skrzynce odbiorczej zapanował kompletny chaos. W ciągu ostatnich kilku nocy nie spałam do 3 do 4 nad ranem, próbując tylko przejrzeć maile w skrzynce" – wyznała. Stwierdziła jednak, że nie widzi siebie w roli influencerki, a platformy LinkedIn wcale nie lubi i korzysta z niej z konieczności.
Jeśli chodzi o grafikę, od której wszystko się zaczęło, Myers przesłała ją na LinkedIn, aby inni mogli z niej korzystać, i już widziała, jak inni użytkownicy aktualizują swoje zdjęcia profilowe za pomocą różowego banera.